Na wieczną rzeczy pamiątkę…
Wojciech Sz. Kaczmarek
Ogłuszony i zmęczony nieustannym warszawskim wrzaskiem docierającym z każdej stacji radiowej i telewizyjnej, natłokiem spraw bijącym w oczy z każdej gazety – postanowiłem tym razem zająć się czymś dalekim, a zarazem zdumiewająco bliskim dnia dzisiejszego. Oto w trakcie lektury na temat odkryć archeologicznych dokonywanych w latrynach przyszedł mi do głowy cesarz Wespazjan. Skojarzenie, przyznaję, na pierwszy rzut oka zaskakujące.
Urodzony w 9 r. naszej ery Titus Flavius Vespasianus, założyciel dynastii Flawiuszów, w czasach Nerona od 66 r. wódz rzymski w Wojnie Żydowskiej, latem 69 r. został obwołany przez swe wojsko władcą. Pokonał niejakiego Witeliusza i zajął Rzym, gdzie został uznany przez senat, czyli „wprowadzono go na bagnetach”. Za jego panowania zakończono Wojnę Żydowską (70 r.), stłumiono powstanie Cywilista w Galii, dokończono podboju Brytanii. Cesarz uporządkował także finanse i administrację państwa, rozpoczął budowę Koloseum i wzniósł Świątynię Pokoju – podobnie jak inni „wielcy” chciał pozostawić po sobie coś na wieczną rzeczy pamiątkę. Zmarł w 79 r.
Zapewne można by go też uznać za prekursora luddyzmu, czyli buntu tkaczy (1811-1816), obwiniających w czasie rewolucji przemysłowej maszyny parowe za bezrobocie (nazwa tego ruchu robotniczego wywodzi się od nazwiska Neda Ludda, przywódcy buntu). Zabraniał mianowicie używać maszyn do prac budowlanych, a to z godnej podziwu troski o zarobki rzymskiego gminu. Widocznie wiedział, czym pachnie mechanizacja, automatyzacja i, tak wspierana przez Unię Europejską, informatyzacja.
W zakresie finansów publicznych zachowywał się jak rasowy minister finansów, czyli szukał każdej możliwości do wprowadzenia podatku, opłaty, akcyzy i co tam jeszcze można w tej materii wymyślić. Myślę, że przeniesieni nagle w tamte czasy moglibyśmy poczuć się jak „w domu”. Nie wpadł jednak jakoś na taksę klimatyczną, a mógł, bo wyjazdy do „wód” były modne i wtedy.
Wszystkie te osiągnięcia są odległe, a poza grupką hobbystów mało kogo dziś interesują. Ot, podczas wycieczki do Rzymu obejrzymy sobie Koloseum i tyle. Cóż nas, w gruncie rzeczy, obchodzi Wojna Żydowska czy podbój Brytanii. I tak musiał zatrzymać się na linii piktów i Szkocji nie zdobył.
Coś jednak z tego Wespazjana zostało. I tu dochodzimy do mego skojarzenia. Kiedy, usprawiedliwiając różne nasze „poczynanka”, powtarzamy sobie i innym, że „pieniądz nie śmierdzi”, dotykamy nieomal wespazjanowskiej troski o skarb rzymskiego państwa. Jest to mianowicie dosłowny cytat z cesarza, który po opodatkowaniu zbierania uryny używanej jako źródło amoniaku przez wytwórców filcu użył takiego wyrażenia w stosunku do grymaszących pięknoduchów.
Oczywiście wdzięczny lud rzymski, zmuszony w efekcie do wysupłania „paru groszy” na ową urynę (co zresztą, jak każdy wie, praktykowane jest z wdziękiem do dzisiaj), natychmiast zrewanżował się cesarzowi, nadając stojącym tu i ówdzie amforom służącym jako urynały jego imię – wespazjan. Dzieje sławojki narzucają się same przez się.
Historia milczy, czy owe amfory były wynalazkiem rzymskim, czy też przejęto je z wcześniejszych osiągnięć gospodarki komunalnej. Stały się znane dopiero od jego czasów. Po upadku cesarstwa rzymskiego upadły i one, gdyż brodaci najeźdźcy, przywykli do życia w zgodzie z naturą, nie przywiązywali zbytniej uwagi do zdobyczy cywilizacyjnych tego rodzaju. Zresztą i miasta popadły w ruinę. O wespazjanach zapomniano. Rany się goją. Barbarzyńcy osiedli. Miasta odżywały, powstawały i rozrastały się, terytorialnie i ludnościowo. W naturalny sposób powróciły problemy związane z gęstym zaludnieniem i powróciło to, co nazywamy gospodarką komunalną. I oto pod koniec XVII w., jeszcze przed Rewolucją, niejaki Mercier cały rozdział swej książki „Opis Paryża” poświęca problemowi latryn publicznych. Musiał być dolegliwy. Ale o chwalebnej historii wespazjanów innym razem.
I tak oto „na wieczną rzeczy pamiątkę” nie pozostały ani wspaniałe budowle, reformy, ani chwała wojenna, o których prawie nikt nie pamięta, pozostało „pieniądz nie śmierdzi” i wespazjan jako nazwa szczególnego miejsca, o czym „wielcy tego świata” powinni pamiętać.
Tytuł od redakcji
Ogłuszony i zmęczony nieustannym warszawskim wrzaskiem docierającym z każdej stacji radiowej i telewizyjnej, natłokiem spraw bijącym w oczy z każdej gazety – postanowiłem tym razem zająć się czymś dalekim, a zarazem zdumiewająco bliskim dnia dzisiejszego. Oto w trakcie lektury na temat odkryć archeologicznych dokonywanych w latrynach przyszedł mi do głowy cesarz Wespazjan. Skojarzenie, przyznaję, na pierwszy rzut oka zaskakujące.
Urodzony w 9 r. naszej ery Titus Flavius Vespasianus, założyciel dynastii Flawiuszów, w czasach Nerona od 66 r. wódz rzymski w Wojnie Żydowskiej, latem 69 r. został obwołany przez swe wojsko władcą. Pokonał niejakiego Witeliusza i zajął Rzym, gdzie został uznany przez senat, czyli „wprowadzono go na bagnetach”. Za jego panowania zakończono Wojnę Żydowską (70 r.), stłumiono powstanie Cywilista w Galii, dokończono podboju Brytanii. Cesarz uporządkował także finanse i administrację państwa, rozpoczął budowę Koloseum i wzniósł Świątynię Pokoju – podobnie jak inni „wielcy” chciał pozostawić po sobie coś na wieczną rzeczy pamiątkę. Zmarł w 79 r.
Zapewne można by go też uznać za prekursora luddyzmu, czyli buntu tkaczy (1811-1816), obwiniających w czasie rewolucji przemysłowej maszyny parowe za bezrobocie (nazwa tego ruchu robotniczego wywodzi się od nazwiska Neda Ludda, przywódcy buntu). Zabraniał mianowicie używać maszyn do prac budowlanych, a to z godnej podziwu troski o zarobki rzymskiego gminu. Widocznie wiedział, czym pachnie mechanizacja, automatyzacja i, tak wspierana przez Unię Europejską, informatyzacja.
W zakresie finansów publicznych zachowywał się jak rasowy minister finansów, czyli szukał każdej możliwości do wprowadzenia podatku, opłaty, akcyzy i co tam jeszcze można w tej materii wymyślić. Myślę, że przeniesieni nagle w tamte czasy moglibyśmy poczuć się jak „w domu”. Nie wpadł jednak jakoś na taksę klimatyczną, a mógł, bo wyjazdy do „wód” były modne i wtedy.
Wszystkie te osiągnięcia są odległe, a poza grupką hobbystów mało kogo dziś interesują. Ot, podczas wycieczki do Rzymu obejrzymy sobie Koloseum i tyle. Cóż nas, w gruncie rzeczy, obchodzi Wojna Żydowska czy podbój Brytanii. I tak musiał zatrzymać się na linii piktów i Szkocji nie zdobył.
Coś jednak z tego Wespazjana zostało. I tu dochodzimy do mego skojarzenia. Kiedy, usprawiedliwiając różne nasze „poczynanka”, powtarzamy sobie i innym, że „pieniądz nie śmierdzi”, dotykamy nieomal wespazjanowskiej troski o skarb rzymskiego państwa. Jest to mianowicie dosłowny cytat z cesarza, który po opodatkowaniu zbierania uryny używanej jako źródło amoniaku przez wytwórców filcu użył takiego wyrażenia w stosunku do grymaszących pięknoduchów.
Oczywiście wdzięczny lud rzymski, zmuszony w efekcie do wysupłania „paru groszy” na ową urynę (co zresztą, jak każdy wie, praktykowane jest z wdziękiem do dzisiaj), natychmiast zrewanżował się cesarzowi, nadając stojącym tu i ówdzie amforom służącym jako urynały jego imię – wespazjan. Dzieje sławojki narzucają się same przez się.
Historia milczy, czy owe amfory były wynalazkiem rzymskim, czy też przejęto je z wcześniejszych osiągnięć gospodarki komunalnej. Stały się znane dopiero od jego czasów. Po upadku cesarstwa rzymskiego upadły i one, gdyż brodaci najeźdźcy, przywykli do życia w zgodzie z naturą, nie przywiązywali zbytniej uwagi do zdobyczy cywilizacyjnych tego rodzaju. Zresztą i miasta popadły w ruinę. O wespazjanach zapomniano. Rany się goją. Barbarzyńcy osiedli. Miasta odżywały, powstawały i rozrastały się, terytorialnie i ludnościowo. W naturalny sposób powróciły problemy związane z gęstym zaludnieniem i powróciło to, co nazywamy gospodarką komunalną. I oto pod koniec XVII w., jeszcze przed Rewolucją, niejaki Mercier cały rozdział swej książki „Opis Paryża” poświęca problemowi latryn publicznych. Musiał być dolegliwy. Ale o chwalebnej historii wespazjanów innym razem.
I tak oto „na wieczną rzeczy pamiątkę” nie pozostały ani wspaniałe budowle, reformy, ani chwała wojenna, o których prawie nikt nie pamięta, pozostało „pieniądz nie śmierdzi” i wespazjan jako nazwa szczególnego miejsca, o czym „wielcy tego świata” powinni pamiętać.
Tytuł od redakcji