Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego

Ludwik Węgrzyn
prezes Zarządu Związku Powiatów Polskich
starosta bocheński


Gdy w 1967 r. Robert Aldrich reżyserował pierwszą wersję kinową słynnej „Parszywej dwunastki”, w mrocznych czasach realnego socjalizmu w PRL-u wchodził w życie kolejny socjalny wynalazek o nazwie „trzynastka”. Wynalazek ten nie podlegał opatentowaniu, np. w Austrii wypłacano podobną premię o obco brzmiącej nazwie „Weinahtgeld”, czyli premia roczna na Boże Narodzenie. Ale czasy były, jakie były, a Boże Narodzenie nie cieszyło się u władzy uznaniem ani zrozumieniem. Faktem stało się, że ludzie pracy otrzymywali rzeczoną „trzynastkę”. Była ona przez lata wypłacana w zróżnicowanej wysokości od osiągniętego w roku poprzednim wynagrodzenia. Na szczęście po bezkrwawej rewolucji końca lat 80. legł w gruzach tamten nieludzki ustrój polityczny, a wyraźnym tego znakiem były zmiany w stosunkach własnościowych do środków produkcji – innymi słowy na polski rynek wkroczył oczekiwany przez ludzi kapitalizm.
Ale wracając do jednego z wymiernych efektów ekonomicznych poprzedniego reżimu, czyli wymienionej na wstępie „trzynastki” (albo poprawnie, zgodnie z przepisami mówiąc – „dodatkowego wynagrodzenia rocznego”). Większość sprywatyzowanych zakładów pracy, których nie dotyczą uspołecznione układy zbiorowe ani inne unormowania państwowe, po prostu utraciła ten niewątpliwy przywilej finansowy. W zależności od zakładu pracy pracownicy otrzymują inną formę rekompensaty (albo nie). Ale mamy wolny rynek, a tym samym także wolny rynek pracy i warunki, które zależą od umowy pomiędzy pracodawcą i pracownikiem. I wszystko byłoby zapewne w najlepszym porządku, gdyby nie pozostała dosyć liczna armia pracowników zatrudnionych w tzw. jednostkach sfery budżetowej. Pracownikom tym nadal należy się dodatkowe wynagrodzenie roczne, które dalej będę nazywał „trzynastką”, gdyż taka właśnie przylgnęła do niego nazwa, będąca w dalszym ciągu w powszechnym użyciu. Prawo do niej potwierdzone zostało kolejnymi unormowaniami rangi ustawowej (z 1990 i 1997 r.). Można dyskutować nad tzw. sprawiedliwością społeczną co do zasadności jej przyznawania tej właśnie grupie zawodowej.
Można domagać się zlikwidowania tego rodzaju wynagrodzenia w ramach głoszonego przez obecną władzę „Taniego państwa”, ale to, co dwa lata temu dokonał Sejm, zakrawa na kpinę, zwłaszcza w świetle nowelizacji Ustawy z 4 marca 2004 r. o dodatkowym wynagrodzeniu rocznym dla pracowników jednostek sfery budżetowej oraz niektórych innych ustaw (DzU nr 116, poz. 1202). Wprowadzona zmiana normująca „trzynastkę” z grupy osób, którym przysługuje to świadczenie, wyeliminowała kierownictwo jednostek samorządu terytorialnego (a więc prezydentów miast, starostów, burmistrzów, wójtów, sekretarzy i skarbników wszystkich szczebli jednostek samorządu terytorialnego). „Trzynastki” zostały utrzymane dla pozostałych pracowników samorządowych. Parlamentarzyści potraktowali szefów jednostek samorządowych, a zwłaszcza przysługujące im „trzynastki”, jako zagrożenie dla finansów publicznych państwa. Takie rozumowanie doprowadziło do pozbawienia ww. grupy „trzynastki” za drugą połowę 2004 r.
Wnoszone przez samych zainteresowanych protesty co do zasady i legalności takiego przedsięwzięcia nie znalazły zrozumienia ani u posłów, ani u senatorów tamtej kadencji parlamentu. Fakt uznania przez Rzecznika Praw Obywatelskich przepisu jako wydanego z naruszeniem prawa także nie został potraktowany jako działanie godne zauważenia. Chęć populistycznego znalezienia uznania w oczach społeczeństwa była większa niż rozsądek i zignorowana została nawet skarga do Trybunału Konstytucyjnego.
Zastanawiająca jest wola tak niczym nieuzasadnionego ukarania grupy ludzi ponoszących duża odpowiedzialność za realizację polityki państwa, zwłaszcza że generalna ich część w ocenie i odbiorze społecznym otrzymywała i otrzymuje o wiele wyższe oceny od ocen samych decydentów. Nie wspomnę o fakcie, że sami prawodawcy w stosunku do siebie nie dokonali żadnych samoograniczeń, a przecież – w przeciwieństwie do samorządowców – nie ponoszą żadnej odpowiedzialności, a ich apanaże i przywileje są o wiele wyższe od wynagrodzenia każdego wójta, o starostach nie wspominając. Młyny sprawiedliwości mielą powoli, ale dokładnie, jak mówi stare polskie przysłowie.
I tak dopiero 21 lutego 2006 r. Trybunał Konstytucyjny orzekł, że zaskarżony przez Rzecznika Praw Obywatelskich przepis wydany został z naruszeniem przepisów Konstytucji. Reprezentujący Sejm przed Trybunałem poseł przekroczył wszelkie dopuszczalne granice w kłamliwej ocenie samorządu terytorialnego. Moje zdumienie wywołała teza broniąca bezprawnego przepisu, że w związku z faktem, iż prezydenci, burmistrzowie, starostowie i wójtowie są osobami publicznymi, powinni zarabiać mniej od średniej krajowej.
I co z tego wynika dla samych zainteresowanych? Otóż nic dobrego. Orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego nie działają wstecz i nikt nie odda samorządowcom utraconych „trzynastek”.
Film „Parszywa dwunastka” był tak popularny, że po 18 latach od jego premiery Andrew V. McLaglen nakręcił jego kolejną wersję. Zdecydowanie gorszą.
Oby w poszukiwaniu „Taniego państwa” obecni rządzący nie zechcieli dokonać powtórki z rozrywki. Czekając na gest ze strony parlamentu, który – naruszając prawo – skrzywdził blisko 7 tys. osób, pozostaje mi jedynie zdobyć się na ironię i okazać poczucie humoru.