Po ponad trzech latach oczekiwania na nową ustawę i zlikwidowaniu wszelkich absurdów w funkcjonowaniu systemu wsparcia, można zakładać, że sytuacja ulegnie poprawie i wreszcie pojawi się możliwość, tak jak w każdym innym cywilizowanym kraju, realizowania swoich marzeń o inwestowaniu w OZE. Ostatnie tygodnie przynoszą jednak kolejne niespodzianki, które pod znakiem zapytania stawiają plany wielu inwestorów w sektorze energetyki rozproszonej i odnawialnej.

Pojawiło się bowiem sporo różnego rodzaju opracowań oraz publikacji prezentujących stanowiska czołowych instytucji funkcjonujących w branży. Dlatego też nie chciałbym ponownie pisać o uwagach Izby do przedstawionego dokumentu, lecz wolę skupić się raczej na możliwych rezultatach wprowadzenia tych zmian w przypadku deweloperów i inwestorów działających w branży OZE. Piszę o tym również dlatego, iż bardzo często uczestnicząc w spotkaniach z przedstawicielami ministerstw oraz Parlamentu, obserwuję kompletny brak zrozumienia dla głównych obaw branży, które w mojej opinii wynikają z niewystarczającej wiedzy na temat przebiegu procesu przygotowania projektu w branży OZE w celu uzyskania pozwolenia na budowę i podjęcia decyzji o rozpoczęciu inwestycji.

Osoby pracujące w branży doskonale zdają sobie sprawę z ilości tzw. kroków milowych, które trzeba poczynić w toku realizacji poszczególnych projektów. Wiąże się to z ryzykiem, gdyż w razie niepowodzenia poniesione dotychczas nakłady okażą się stratą. O branżowych sukcesach takich krajów jak Niemcy i Dania decydował fakt, iż w państwach tych funkcjonował stabilny system wsparcia, który pozwalał inwestorom ściśle określić, jakie uda im się uzyskać przychody i jakie będą koszty przyszłej eksploatacji projektów. Ryzyko inwestorów zawężało się w takiej sytuacji jedynie do takich wątpliwości jak: czy uda im się doprowadzić do korzystnych zmian w planie miejscowym, czy decyzja środowiskowa będzie konieczna, czy też ile w konsekwencji kosztować będzie sama budowa? Zawczasu można było podejmować negocjacje z producentami turbin oraz firmami budowlanymi, by w momencie uzyskania pozwolenia na budowę nie kosztowała ona zbyt wiele.

System aukcyjny

Wprowadzenie systemu aukcji skutkuje sytuacją, w której inwestor do samego końca procesu przygotowania dokumentacji projektowej nie wie, czy projekt uda mu się zrealizować, czy nie. Koszty związane z project developmentem, a są to kwoty rzędu dziesiątek tysięcy złotych przypadające na każdy MW mocy projektu, znacząco potęgują ryzyko, z którym będzie musiał poradzić sobie inwestor. W tym przypadku porażka oznacza bankructwo przedsiębiorstwa, ale przede wszystkim zwolnienia załogi i powiększający się poziom bezrobocia wśród przeważnie najmłodszych reprezentantów inżynierów w branży energetycznej. Jeżeli taka sytuacja dotyka całego sektora, niosąc ryzyko zwolnień w firmach działających na terenie kraju, to trudno sobie odmówić dosadnego komentarza i można łatwo zrozumieć młodych inżynierów szukających pracy u naszych zachodnich sąsiadów czy w Wielkiej Brytanii, w której rocznie przybywa ok. 1,25 GW nowych mocy w energetyce rozproszonej oraz odnawialnej. W mojej i Polskiej Rady Koordynacyjnej Odnawialnych Źródeł Energii opinii, wprowadzenie obecnie nowego systemu wsparcia, polegającego na systemie aukcji, doprowadzi do ogromnego zastoju w branży, który może skutkować niespełnieniem celów wskaźnikowych, mówiących o 15-procentowym udziale źródeł odnawialnych w bilansie energetycznym kraju w 2020 r. Dlatego też wejście w życie tego systemu powinno zostać przesunięte w czasie, przynajmniej do 2020 r. Drobni inwestorzy w tej branży, zwłaszcza reprezentujący takie technologie jak biogaz czy fotowoltaika, z trudnościami przygotują dokumentacje projektowe oraz nie podejmą się budowy instalacji, do ostatniej chwili nie mając pewności, czy w przedmiotowej aukcji uda mu się osiągnąć sukces. Na podjęcie tego typu ryzyka stać tylko największe przedsiębiorstwa, które ewentualne niepowodzenia będą mogły ?wrzucić sobie w koszty? i rozdystrybuować na miliony klientów kupujących u nich energię elektryczną.

Nowy pomysł opozycji

Jak nie stracić zaufania do instytucji państwa, będąc polskim przedsiębiorcą w branży wiatrowej albo jak na poważnie rozważać wielomilionowe inwestycje w naszym kraju, jeśli do dalszych prac w komisjach parlamentarnych (za sprawą głosów głównej partii opozycyjnej oraz głównej partii rządzącej) kierowany jest niezgodny z Konstytucją i populistyczny projekt nowelizacji Prawa budowlanego, w praktyce zakładający usunięcie z Polski wszelkich turbin wiatrowych o mocy przekraczającej 500 kW? Chodzi o projekt nowelizacji Prawa budowlanego, nakazujący oddalenie turbin wiatrowych o mocy większej niż 500 kW przynajmniej 3 km od zabudowy mieszkaniowej. Czy ta nowelizacja ujrzy światło dzienne? Szczerze wątpię, zwłaszcza ze względu na jej niekonstytucyjność i populistyczny charakter. Mam nadzieję, że samorządy, które już dziś są jednymi z największych beneficjentów rozwoju OZE w Polsce, zaprotestują przeciwko tej próbie pozbawienia ich przychodów z tytułu podatku od nieruchomości. Jednak sygnał wysyłany przez Parlament i rząd jest jednoznaczny: nie chcemy u siebie żadnych instalacji wiatrowych! Kto wie, czy kolejnym wrogiem numer jeden nie staną się biogazownie rolnicze? Autorom projektu zasugeruję kwestię, której zapewne nie wzięli pod uwagę. Otóż ograniczenie budowy turbin większych niż przewidziane w projekcie ustawy spowoduje wzrost ilości inwestycji w turbiny mniejsze, często pozyskane z odzysku. Tak więc propagandowy cel twórców projektu nie zostanie osiągnięty.

Podsumowując, pozostaje mieć nadzieję, iż w 2014 r. doczekamy się wreszcie projektu ustawy, który będzie promował rozwój energetyki proobywatelskiej. Jednocześnie stanie się projektem czytelnym i przyjaznym w realizacji dla obywateli oraz mniejszych i większych inwestorów. Chciałbym, aby i nasi politycy przestali wreszcie zwalczać rozwój rozproszonej energetyki odnawialnej, zdając sobie w końcu sprawę z faktu, iż administracyjnie nie sposób powstrzymać rozwoju technologii oraz demokratyzacji społeczeństwa, która w przypadku energetyki objawia się coraz większym pragnieniem niezależności energetycznej.

 

 Michał Siembab, dyrektor generalny PIGEO