2011 r. był dla branży areną wielkich wydarzeń. Czy jednak „przełomowych”, tj. otwierających drogę do skutecznej i zrównoważonej gospodarki odpadami – to rzecz wątpliwa, którą bezlitośnie zweryfikuje czas. Sam pomysł, aby administracyjnie wymusić budowę instalacji poprzez stworzenie swoistych monopolistycznych regionów, jest trafny, ale już sposób ich tworzenia (brak kryteriów podziału na regiony) prowadzi do wniosku, że idea może zostać zaprzeczona w praktyce.

Podobnie jest ze słusznym pomysłem regulowania ruchem strumieni przez marszałka województwa. Brak wyjaśnienia rozdziału kompetencji między nim a gminami może powodować jednak wiele sporów. Konflikty także mogą się pojawiać między samymi gminami, wtłoczonymi do jednego regionu (na temat rozliczeń, obiegu strumieni, a także syndromu NIMBY w procedurach lokalizacyjnych). Nie wiadomo nie tylko jak, ale też kto miałby te waśnie rozstrzygać.
 
Załgana Europa
Były ZUOK-i, będą RIPOK-i? Każda epoka ma swoje skrótowce, które jakby w metaforze odzwierciedlają próbę dokonania „przełomu”. ZUOK-i ilustrują ten etap rozwoju rynku odpadów komunalnych, w którym każdy podmiot szukał na własną rękę ścieżki inwestycyjnej, zapewniającej mu przewagę konkurencyjną. Zakończyło się to ślepą gonitwą w kierunku zakładów paliw alternatywnych, choć często pod tym płaszczykiem działy się rozmaite machlojki z papierami, kodami itp. Mamy jednak obawy, że i nowy kierunek (wyraźnie skorelowany z histerią zapobiegania globalnemu ociepleniu) nie będzie zbyt długo podtrzymywany i RIPOK-i zostaną zdefiniowane na nowo, a przedsiębiorcy – jak teraz – zostaną na lodzie. Nie rozumiemy, dlaczego zlikwidowano wolny rynek tam, gdzie nie było takiej potrzeby (gdyż to samo można było osiągnąć, ograniczając monopol tylko do rynku zagospodarowania), po co wykluczono kapitał prywatny z obszaru inwestycji strukturalnych (dopuszczając jedynie PPP) albo dlaczego przy tej okazji nie zbudowano spójnej koncepcji narodowego wieloletniego programu gospodarki odpadami, w ramach którego wysiłki inwestorów nie będą co jakiś czas z wielką nonszalancją marnotrawione. Nie można bowiem ciągle udawać, że nie ma sprzeczności między recyklingiem a spalaniem.
 
Niewiarygodne, jak cała „kulturalna” Europa potrafi trwać w tym „samozałganiu”. Przecież wiadomo, że albo odzysk materiałowy, albo waloryzacja energetyczna! Czy warto tkwić w tym załganiu i co kilka lat zmieniać strategie, by obecne RIPOK-i zastąpiły np. zakłady waloryzacji energetycznej?
Wszystko można robić z głową, nawet rewolucje. Trzeba jednak przewidzieć wszystkie konsekwencje i komplikacje, a nade wszystko przemyśleć, jak zachowa się ta idea w rzeczywistości (w której króluje niekompetencja, niechęć do wzięcia odpowiedzialności itp.). Przede wszystkim nie można iść na skróty, w niezgodzie z fundamentami prawa. A nonszalancja w procedowaniu noweli ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach jest tu niemalże wzorcowa.
 
Nie podcinać gałęzi
Jest swoistym paradoksem, że w „Przeglądzie Legislacyjnym. Kwartalniku Rady Legislacyjnej przy Prezesie Rady Ministrów” (2-3/2011) – już po przejściu całej drogi legislacyjnej – sekretarz tejże Rady, dr Adam Krzywoń, nie pozostawia złudzeń, że ustawa jest głęboko niekonstytucyjna, w szczególności w zakresie zupełnej dowolności kształtowania daniny publicznej („podatku śmieciowego”). Boimy się zatem, czy cały ten szerokofrontowy porewolucyjny rwetes nie pójdzie na marne, tym bardziej że Trybunał Konstytucyjny już pochyla się nad pierwszą skargą w sprawie rzeczonej ustawy. Wspomniany A. Krzywoń twierdzi, że nie idzie mu o rozstrzygnięcie merytoryczne, bo być może samorządy mogłyby otrzymać swobodę w tym zakresie. Problem w tym, że zgodność z Konstytucją jest wartością samą w sobie i nie można jej relatywizować. Jeśli zapisy Konstytucji są złe, to trzeba je zmieniać w trybie przewidzianym, nie można jednak kontestować ustawy zasadniczej zaocznie, bo gałąź, na której siedzi naród, zostanie podcięta. Stąd tylko krok do anarchii i bezhołowia. Niestety, do dzisiaj brzmią w uszach komentarze strony rządowej, iż danina jest dobrze skonstruowana, bowiem podobnie funkcjonują w obrocie prawnym inne opłaty z obszaru „użyteczności publicznej”.
 
Ciekawe też są dalsze rozważania dra Krzywonia, zwraca on bowiem uwagę na sprzeczności definicyjne, które stanęły u podstaw konstrukcji daninowej, a mianowicie brak jednolitej definicji właściciela nieruchomości, oraz cywilistyczną, ale na te potrzeby wręcz eteryczną, definicję „zamieszkania”. Jest jednakże dalej idąca niestosowność, czyli cwaniaczenie – jakby to nie zabrzmiało – ustawodawcy. U podstaw konstrukcji racjonalnego ustawodawcy tkwi założenie dobrej woli w stanowieniu prawa (co – niestety – jest idealizacją). Jeśli lekceważenie ustawy zasadniczej traktowane jako swoista moda jest grzechem, to – gdyby utrzymać się w tej poetyce – owo cwaniaczenie jest grzechem przeciwko Duchowi Św. (niewybaczalnym, bo premedytowanym). Czytam np. deklarację polityczną nowej władzy samorządowej, która kontestuje zamysły inwestora: „Trzeba przeciągać procedurę, by udało się uchwalić plan, który nie pozwoli zabudować skweru”. Czy tak może myśleć, mówić i działać władza publiczna? Przecież to jest całkowicie niemoralne (dla standardu przewidzianego dla władzy publicznej).
 
Mentalność strusia
W „naszej” noweli tym nieetycznym markerem jest brak rozwiązania „z mocy prawa” dotychczasowych umów cywilnoprawnych, łączących wykonawców z właścicielami nieruchomości. Dlaczego tego tam nie ma? To proste: właściciele umów ostrzegali, że będą domagać się odszkodowań – zgodnie zresztą z zasadą konstytucyjną wywłaszczenia za należnym odszkodowaniem. Tylko mentalność strusia mogła doprowadzić do wniosku, że jak nie nazwiemy rzeczy po imieniu, to jej nie ma. Cynizm sięgnął zresztą tak daleko, że w uzasadnieniu projektodawcy oświadczali, że istniejące umowy nie tylko nie zostaną z mocy prawa rozwiązane, ale wręcz mogą być kontynuowane. Zaufanie obywatela do państwa ma – jak słusznie zwraca się uwagę – drugą stronę, tj. konieczność lojalności państwa wobec obywatela. Tu zaś robi się balona z kontraktujących usługi i nie tylko się ich wywłaszcza, ale nadto sugeruje, że właściciele nieruchomości mogą… dalej płacić (podwójnie!) za gotowość do świadczenia usług (bo przecież nie za usługę, śmieci bowiem sprzątnęła już gmina) przez dotychczasowych wykonawców. Państwo naigrywa się z obywatela i czyni to w stylu bazarowym. Gdzie jesteśmy? Do czego doszliśmy w tym prostytuowaniu prawa? A że robimy to na wesoło? Tym gorzej, bo to świadczy o tym, że gramy w lidze podwórkowej, aspirując jednocześnie do G-20.
 
Witold Zińczuk, przewodniczący rady programowej ZPGO
Śródtytuły od redakcji