Nie ma głupich pytań
Za parę dni znowu zaczynają się targi w Bydgoszczy. Jedziemy tam, czy nie jedziemy? Jeśli jedziemy, to w jakim celu? Co z tego będziemy mieli po powrocie? A co z tego będą mieli nasi klienci? A właściciele? Czy wyjazd na targi zwróci się? Czy zadajemy sobie pytania? Czy są one dla nas ważne? Czy zadajemy je, pomimo że nie mamy odpowiedzi na większość z nich? O targach i o zadawaniu pytań dzisiaj powiemy słów kilka.
Prawda Pana Jacka
Najpierw kilka słów prywatnej retrospekcji. Pamiętam, gdy byłem młodym inżynierem i po kilku latach pracy postanowiłem spróbować pracy w warsztacie (jakkolwiek każdy sobie ten warsztat wyobraża, dla mnie jest to praca na jednym z najniższych stanowisk w firmie).
Obrałem metodę, że będę chodził krok w krok za powszechnie uznawanym mistrzem, panem Jackiem. Uważałem wówczas, że od samego podpatrywania uda mi się czegoś nauczyć. Po kilku dniach podążania za mistrzem, on odwrócił się w końcu i powiedział: „I co, chciałbyś pewnie wiedzieć, o co pytać?” To był dla mnie jeden z przełomowych momentów w podejściu do problemów zawodowych. A właściwie nie tylko zawodowych. Do dzisiaj, samemu wprowadzając w zawodowe życie młodych ludzi w firmie, gdy widzę, że są zagubieni, staram się im przekazać prawdę pana Jacka. Wiedzieć, kiedy i o co pytać. To jedna z ważniejszych rzeczy, jakie musimy mieć na uwadze. Problemem jest oczywiście jakość pytań i ich poziom. Jeśli mówimy o jakości, to mam na myśli to, jak bardzo są one przemyślane. Gdy byłem małym chłopcem, wydawało mi się, że wystarczy, by sejm uchwalił ustawę „pod tytułem”, żeby było dobrze. Dzisiaj należy zadać sobie pytanie: co zrobić, żeby tak rzeczywiście było? Co to znaczy dobrze? Komu ma być dobrze? To są pytania poziomu podstawowego. To pytania, których na pozór nie ma sensu stawiać codziennie. Ale tylko na pozór. W rzeczywistości zdecydowana większość naszych działań bieżących wymaga odpowiedzi na te właśnie pytania. I nieprawdą jest, że odpowiedzi na jakiekolwiek z nich są oczywiste. Nie są. Wracając jednak do jakości pytań, ich gradacja w tym zakresie bierze się czasami z poczucia niezasadności ich zadawania. Według mnie, jednak nie ma sensu zadawanie pytań wyłącznie kiepskich jakościowo. Bo w istocie zadawanie pytania: czy chcemy żeby było dobrze jest bez sensu, bo przecież jedynie ktoś zakłamany bądź też z kompletnie skrzywioną osobowością może chcieć, żeby było źle. Wróćmy więc na chwilkę do naszych pytań codziennych. Nawet, a może w szczególności, tych niezadawanych. Pytanie: komu ma być dobrze? – winno codziennie nurtować wszystkich w firmie. Bo przecież inaczej będziemy postępować, gdy przyjmiemy założenie, że dobrze ma być klientom, inaczej, gdy właścicielom, a jeszcze inaczej, gdy pracownikom bądź też firmie jako takiej. Istotne jest również, kto za to zapłaci i kiedy. Przećwiczmy powyższe na prostym przykładzie. Wybierając najdroższe i najlepsze zasuwy, wybieramy dobro pracowników, ponieważ nie będą pewnie mieli przez najbliższe lata problemów z ich funkcjonowaniem. Nie jest to jednak w interesie klientów (zwłaszcza tych, którzy nie mają nic wspólnego z tym kawałkiem sieci), ponieważ dostaną taką samą wodę jak do tej pory, tyle że droższą, bo przecież musimy cenę zakupu tej zasuwy wmontować we wniosek taryfowy. Czy jest to w interesie właścicieli, to trochę zależy od tego, jak oni sami ten interes określają (kiedyś już pisałem, że właściciele gminni często nie określają go wcale, względnie też bardzo enigmatycznie – poprzez wolę wygrania kolejnych wyborów). Czy jest to w interesie firmy, to zależy, jakie firma ma cele? Czy chce dostarczać tanią wodę tu i teraz, czy raczej myśli bardziej perspektywicznie, co, niestety, zdarza się stosunkowo rzadko, ze względu na ograniczoną cierpliwość przełożonych szefa firmy.
Podejmując decyzje…
W wyniku tego, że często na te pytania nie znajdujemy odpowiedzi, powinniśmy je zadawać. Zadawać nie tylko sobie. Również swoim podwładnym, a szczególnie przełożonym. Przy czym im akurat nie zadajemy pytań o zasuwę, a raczej o plany funkcjonowania firmy w przyszłości. O akceptowalny poziom ryzyka podejmowanych decyzji. Rzadko jednak ci przełożeni chcą słyszeć słowo „ryzyko”, a jeszcze rzadziej zwrot „podjęcie decyzji”. Dlatego właśnie decydowanie jest konieczne w firmie – w szczególności na szczeblu zarządu czy też dyrektora. Trzeba tylko zaakceptować ryzyko przy ich podejmowaniu, co czasami nie jest łatwe, lecz należy też zgodzić się wewnętrznie na konsekwencje, które wynikają z ich podjęcia. Jeśli tylko celem samym w sobie nie jest trwanie na stanowisku, to pojawiają się ryzyko jak w każdej rynkowej firmie. I za to (między innymi) szef dostaje co miesiąc większą wypłatę. A więc: komu ma być dobrze? Odpowiedź jest jedna: na pewno nie podejmującemu decyzję. On jest tam po to, żeby służyć. To już pisałem. Ale jest również po to, żeby pytać. Również siebie.
Kolejny raz w Bydgoszczy
Wyjeżdżając kolejny raz do Bydgoszczy na targi, zadajmy sobie pytanie: po co ja tam jadę? Wcale nie chodzi o to, żeby tam nie jechać. Wręcz przeciwnie. Tylko o to, aby jadąc tam, jechać świadomie i by na miejscu wiedzieć, o co pytać. I czasami odpowiadać. Tak szczerze, do bólu. O co chcę zapytać tych, którzy tam będą (nie tylko wystawców)? Przede wszystkim chcę pytać moich kolegów z innych wodociągów. O to, co robią i dlaczego? Co kupują i za ile? Jakie mają problemy i jak je rozwiązują? Jadę tam po to, żeby słuchać, co inni mają do powiedzenia. Jadę tam po to, żeby słuchać i się uczyć. Żeby to jednak mogło mieć miejsce muszę pozbyć się nieracjonalnego wstydu zadawania pytań. Przecież wiemy, że nie ma głupich pytań. Są tylko głupie odpowiedzi. Ja jestem po to, by pytać i mam nadzieję, że zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie znał odpowiedź. Trzeba tylko chcieć słuchać, żeby usłyszeć odpowiedź.
Paweł Chudziński
prezes Aquanet, Poznań
Prawda Pana Jacka
Najpierw kilka słów prywatnej retrospekcji. Pamiętam, gdy byłem młodym inżynierem i po kilku latach pracy postanowiłem spróbować pracy w warsztacie (jakkolwiek każdy sobie ten warsztat wyobraża, dla mnie jest to praca na jednym z najniższych stanowisk w firmie).
Obrałem metodę, że będę chodził krok w krok za powszechnie uznawanym mistrzem, panem Jackiem. Uważałem wówczas, że od samego podpatrywania uda mi się czegoś nauczyć. Po kilku dniach podążania za mistrzem, on odwrócił się w końcu i powiedział: „I co, chciałbyś pewnie wiedzieć, o co pytać?” To był dla mnie jeden z przełomowych momentów w podejściu do problemów zawodowych. A właściwie nie tylko zawodowych. Do dzisiaj, samemu wprowadzając w zawodowe życie młodych ludzi w firmie, gdy widzę, że są zagubieni, staram się im przekazać prawdę pana Jacka. Wiedzieć, kiedy i o co pytać. To jedna z ważniejszych rzeczy, jakie musimy mieć na uwadze. Problemem jest oczywiście jakość pytań i ich poziom. Jeśli mówimy o jakości, to mam na myśli to, jak bardzo są one przemyślane. Gdy byłem małym chłopcem, wydawało mi się, że wystarczy, by sejm uchwalił ustawę „pod tytułem”, żeby było dobrze. Dzisiaj należy zadać sobie pytanie: co zrobić, żeby tak rzeczywiście było? Co to znaczy dobrze? Komu ma być dobrze? To są pytania poziomu podstawowego. To pytania, których na pozór nie ma sensu stawiać codziennie. Ale tylko na pozór. W rzeczywistości zdecydowana większość naszych działań bieżących wymaga odpowiedzi na te właśnie pytania. I nieprawdą jest, że odpowiedzi na jakiekolwiek z nich są oczywiste. Nie są. Wracając jednak do jakości pytań, ich gradacja w tym zakresie bierze się czasami z poczucia niezasadności ich zadawania. Według mnie, jednak nie ma sensu zadawanie pytań wyłącznie kiepskich jakościowo. Bo w istocie zadawanie pytania: czy chcemy żeby było dobrze jest bez sensu, bo przecież jedynie ktoś zakłamany bądź też z kompletnie skrzywioną osobowością może chcieć, żeby było źle. Wróćmy więc na chwilkę do naszych pytań codziennych. Nawet, a może w szczególności, tych niezadawanych. Pytanie: komu ma być dobrze? – winno codziennie nurtować wszystkich w firmie. Bo przecież inaczej będziemy postępować, gdy przyjmiemy założenie, że dobrze ma być klientom, inaczej, gdy właścicielom, a jeszcze inaczej, gdy pracownikom bądź też firmie jako takiej. Istotne jest również, kto za to zapłaci i kiedy. Przećwiczmy powyższe na prostym przykładzie. Wybierając najdroższe i najlepsze zasuwy, wybieramy dobro pracowników, ponieważ nie będą pewnie mieli przez najbliższe lata problemów z ich funkcjonowaniem. Nie jest to jednak w interesie klientów (zwłaszcza tych, którzy nie mają nic wspólnego z tym kawałkiem sieci), ponieważ dostaną taką samą wodę jak do tej pory, tyle że droższą, bo przecież musimy cenę zakupu tej zasuwy wmontować we wniosek taryfowy. Czy jest to w interesie właścicieli, to trochę zależy od tego, jak oni sami ten interes określają (kiedyś już pisałem, że właściciele gminni często nie określają go wcale, względnie też bardzo enigmatycznie – poprzez wolę wygrania kolejnych wyborów). Czy jest to w interesie firmy, to zależy, jakie firma ma cele? Czy chce dostarczać tanią wodę tu i teraz, czy raczej myśli bardziej perspektywicznie, co, niestety, zdarza się stosunkowo rzadko, ze względu na ograniczoną cierpliwość przełożonych szefa firmy.
Podejmując decyzje…
W wyniku tego, że często na te pytania nie znajdujemy odpowiedzi, powinniśmy je zadawać. Zadawać nie tylko sobie. Również swoim podwładnym, a szczególnie przełożonym. Przy czym im akurat nie zadajemy pytań o zasuwę, a raczej o plany funkcjonowania firmy w przyszłości. O akceptowalny poziom ryzyka podejmowanych decyzji. Rzadko jednak ci przełożeni chcą słyszeć słowo „ryzyko”, a jeszcze rzadziej zwrot „podjęcie decyzji”. Dlatego właśnie decydowanie jest konieczne w firmie – w szczególności na szczeblu zarządu czy też dyrektora. Trzeba tylko zaakceptować ryzyko przy ich podejmowaniu, co czasami nie jest łatwe, lecz należy też zgodzić się wewnętrznie na konsekwencje, które wynikają z ich podjęcia. Jeśli tylko celem samym w sobie nie jest trwanie na stanowisku, to pojawiają się ryzyko jak w każdej rynkowej firmie. I za to (między innymi) szef dostaje co miesiąc większą wypłatę. A więc: komu ma być dobrze? Odpowiedź jest jedna: na pewno nie podejmującemu decyzję. On jest tam po to, żeby służyć. To już pisałem. Ale jest również po to, żeby pytać. Również siebie.
Kolejny raz w Bydgoszczy
Wyjeżdżając kolejny raz do Bydgoszczy na targi, zadajmy sobie pytanie: po co ja tam jadę? Wcale nie chodzi o to, żeby tam nie jechać. Wręcz przeciwnie. Tylko o to, aby jadąc tam, jechać świadomie i by na miejscu wiedzieć, o co pytać. I czasami odpowiadać. Tak szczerze, do bólu. O co chcę zapytać tych, którzy tam będą (nie tylko wystawców)? Przede wszystkim chcę pytać moich kolegów z innych wodociągów. O to, co robią i dlaczego? Co kupują i za ile? Jakie mają problemy i jak je rozwiązują? Jadę tam po to, żeby słuchać, co inni mają do powiedzenia. Jadę tam po to, żeby słuchać i się uczyć. Żeby to jednak mogło mieć miejsce muszę pozbyć się nieracjonalnego wstydu zadawania pytań. Przecież wiemy, że nie ma głupich pytań. Są tylko głupie odpowiedzi. Ja jestem po to, by pytać i mam nadzieję, że zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie znał odpowiedź. Trzeba tylko chcieć słuchać, żeby usłyszeć odpowiedź.
Paweł Chudziński
prezes Aquanet, Poznań