Projekt energetycznej strategii Unii Europejskiej do 2050 r. wzbudził w Polsce wielkie emocje i sprowokował branżowe środowiska do wyartykułowania swoich racji. Trudno zliczyć debaty, artykuły czy wypowiedzi, które pojawiły się na ten temat w ostatnich tygodniach (również na naszych łamach). Nie da się ukryć, że ich ogólny ton daleki jest od entuzjazmu. Wynika to głównie z tego, że obawy przeważają nad nadziejami. A największym straszakiem jest dekarbonizacja – zdaniem wielu specjalistów zbyt dla nas radykalna.

Trudno się temu dziwić. Wszak Polska wciąż „węglem stoi”. Łatwo i szybko nie uda się nam tego zmienić, więc wszelkie restrykcje i inne skutki „antywęglowego” kursu UE odbiją się na naszej gospodarce oraz całej ekonomii – w makro i mikroskali. Czyżby pozostał nam tylko czarny (jak węgiel) pesymizm? Niekoniecznie! A ściślej: to zależy… Po pierwsze, od tego, czy zrozumiemy, że niezależnie od naszych argumentów, które, owszem, trzeba przedstawiać, decydenci Unii zapewne nie przekonają się już do węgla. Nie możemy zatem tracić sił i środków na obronę czy choćby modernizację – ot, takie skojarzenie-porównanie – „parowozów”. Bo i tak będą one coraz bardziej przestarzałe!
Po drugie, pozostały jeszcze niemal cztery dekady. Jeśli ich nie zmarnujemy, to zapewne będzie lepiej niż teraz się wydaje. Tym bardziej że rozwój technologii w zakresie odnawialnych źródeł energii wciąż nabiera tempa. A przedsiębiorczość Polaków chyba wcale nie zwalnia. Jest więc szansa na to, że mimo inwestycyjnych niedostatków i formalno-prawnych hamulców produkcja wysokowydajnych urządzeń do wytwarzania czystej energii (z różnych źródeł!) osiągnie taki poziom, że „dogonienie węgla” zajmie mniej czasu niż można by się spodziewać. Pomoże w tym rynek, bo rosnące opłaty za emisję CO2 spowodują, że cena energii z OZE stanie się bardziej konkurencyjna. I to wbrew „rewelacjom” jej przeciwników, które od czasu do czasu pojawiają się w mediach i mocno szkodzą ekoenergetycznemu „klimatowi”.
A po trzecie, bardzo dużo zależy tu od rządu: tego i kilku kolejnych! Obecne postępowanie naszych władz w sprawie dekarbonizacji skłania do optymizmu. Również polska prezydencja w UE powinna być negocjacyjnym atutem. Sęk w tym, że potrzebna jest nam wieloletnia konsekwencja. A z tym w demokracji bywa różnie. Działania (i obietnice) od wyborów do wyborów oraz budżetowe kombinacje w celach politycznych nie sprzyjają stabilnemu rozwojowi i wielkim inwestycjom (patrz: sieć autostrad). Na szczęście chyba wszystkie główne siły polityczne uznają, że inwestycje w OZE to konieczność i priorytet. Nikt nie chce akceptować coraz większych dopłat do niby coraz lepszych „parowozów”!
 
Urszula Wojciechowska
Redaktor naczelna