Wydaje się, że nasze przystąpienie do Unii Europejskiej zostało już przesądzone. Chcą tego w europejskich stolicach, o naszej chęci mówią wyniki prowadzonych w ostatnim czasie sondaży opinii publicznej. Czy jest to krok dobry, czy zły? Głosy są podzielone, ale zwolenników jest zdecydowanie więcej.
Ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, że skoro już z takim zapałem przygotowujemy się do członkostwa, to chyba warto zadbać, o to byśmy nie spadli od razu do unijnej drugiej ligi. Co, jak informuje „Polityka” (25/2002), jest wielce prawdopodobne. Problem tkwi m.in. w kadrach. Wiadomo, że administracja unijna zatrudni 1600 – 1800 urzędników z Polski. Rzecz w tym, że muszą oni być odpowiednio przygotowani (np. znać trzy języki) i nawet jeśli znajdziemy tylu spełniających te kryteria urzędników, to czy aby nie ogołocimy Polski z tych najlepszych? A przecież w kraju, który po przystąpieniu do Unii spodziewa się pomocy w zakresie zdecydowanie większym niż oferują programy przedakcesyjne, osób potrafiących przygotować wnioski i znających unijne procedury musi być zdecydowanie więcej niż 1800. Powstaje zatem pytanie, czy będzie miał kto walczyć o nasze interesy? I czy będziemy potrafili skorzystać z funduszy strukturalnych?
O tym, że przynajmniej na razie takich ludzi brakuje świadczą przykłady marnotrawionych szans na zdobycie unijnego grosza. Lista jest długa, ostatnio głośny jest przypadek Tomaszowa Mazowieckiego i jego oczyszczalni ścieków. Otóż wymagająca modernizacji i rozbudowy oczyszczalnia miała przyjmować ścieki z siedmiu położonych nad Pilicą gmin, mających wybudować kanalizację. O środki na realizację założonych celów zwrócono się do Brukseli. Ta odpowiedziała, że projekt może być dofinansowany z funduszu PHARE. Nie wnikając w szczegóły okazało się, że ani Wojewódzki Fundusz z Łodzi wraz ze swoimi spółkami-córkami (o których było swego czasu głośno), ani NFOŚiGW nie były w stanie doprowadzić do skonsumowania unijnej pomocy w wysokości 8,1 mln. euro. Może było zbyt wielu pośredników?
Skoro dają, trzeba brać. Chyba warto się zmobilizować, tym bardziej, że jak wynika z rozmowy z Józefem Oleksym (czytaj strona 14), wszystko co w zakresie ochrony środowiska robimy „pod dyktando” Unii Europejskiej, robimy przede wszystkim dla siebie. A jeśli chodzi o fundusze ochrony środowiska, być może już niedługo przekonamy się, jakie będą decyzje rządu na temat ich dalszego funkcjonowania. Póki co, o argumentach przeciw likwidacji NFOŚiGW przeczytać można w rozmowie z profesorem Tomaszem Żyliczem.

Piotr Strzyżyński
Sekretarz Redakcji