Podczas targów POLEKO gruchnęła wieść, że rozporządzenie Rady Ministrów w sprawie ustanowienia Pełnomocnika Rządu do spraw Odnawialnych Źródeł Energii jest „już” gotowe! W preambule tak wyczekiwanego dokumentu zawarto odniesienie do ustawy z 1996 r., więc trudno mówić o ekspresowym tempie i winić tylko jeden rząd (choć ten obecny miał na najwięcej czasu). Owszem, w 2006 r. działał już taki pełnomocnik – w strukturach Ministerstwa Środowiska i w randze podsekretarza stanu – ale trwało to zaledwie rok. Teraz pełnomocnikiem ds. OZE ma być sekretarz stanu w Ministerstwie Gospodarki. Więc niech już wreszcie będzie!

Radość z zakończenia okresu długiego oczekiwania burzą jednak kontrowersje. W końcowym akapicie rozporządzenia czytamy bowiem, że: „W związku z tym, że Pełnomocnik działa w strukturze wewnętrznej Rady Ministrów, projekt nie był poddany konsultacjom społecznym”. To budzi oczywiste obawy naszego niewysłuchanego środowiska, które na przykład uważa, że lepszym rozwiązaniem byłoby powołanie pod przewodnictwem wicepremiera grupy roboczej ds. OZE, reprezentowanej przez przedstawicieli resortów oraz izb branżowych, odpowiedzialnych za rozwój różnych rodzajów OZE. Robocze spotkania takich ekspertów miałyby głównie służyć określeniu potrzeb, zwłaszcza pod kątem rządowych celów strategicznych. W pierwszej kolejności mogłoby to dotyczyć pracy nad wciąż nieistniejącą ustawą o OZE i aktami wykonawczymi, a następnie – monitorowania realizacji tych celów. Rozporządzenie zamiast uspokoić nastroje, może wręcz wywołać niepokój. Ale najpierw musi „wejść w życie”!
 
Branża OZE protestuje nie tylko z powodu trybu i czasu powołania „naszego” pełnomocnika. Oliwą dolaną do ognia była wiadomość, że rząd przeznaczył 19 mln zł na promocje energetyki jądrowej. Tak, zazdrościmy im tego, na co sami zasługujemy, ale czego pewnie nigdy nie dostaniemy. Ale jest to zazdrość… konstruktywna, bo chodzi nam o zrównanie szans rozwoju tych wszystkich źródeł energii, które są Polsce potrzebne. A faworyzując jedną gałąź energetyki, szkodzi się całemu „drzewu”.
Staram się śledzić wypowiedzi polityków. I oto niedawno usłyszałam, jak jeden z sejmowych weteranów (nie chcę mu robić kryptoreklamy) w popularnym programie publicystycznym (tytuł też pominę) powiedział, że w ramach przesyłu tracimy aż… 60% energii! Takie liczby robią wrażenie i łatwo wchodzą do publicznego obiegu. A że są kilkakrotnie przesadzone, to… No właśnie: ignorancja czy manipulacja? Temat jest bardzo ważny, więc o autorytatywną wypowiedź poprosiłam prezesa PSE Operator, o czym więcej na str. 11.
 
Życzę wszystkim Czytelnikom „Czystej Energii”, abyśmy następny nowy rok rozpoczynali z dużo większym optymizmem niż ten najbliższy. Takie czasy!
 
Urszula Wojciechowska
Redaktor naczelna