Mówi się, że od przybytku głowa nie boli (i wcale nie chodzi tu o potoczne znaczenie wyrazu „przybytek”). Ale czy zawsze? Zapewne w tej materii mogliby się wypowiedzieć przedstawiciele niejednego urzędu marszałkowskiego, które nadal pracują nad nową mapą Polski – kreśloną z perspektywy odpadów komunalnych. Okazuje się, że sytuacja jest skomplikowana – w kraju, w którym jeszcze „przed chwilą” narzekano, że jedynymi instalacjami do unieszkodliwiania odpadów są składowiska, nagle w regionach gospodarowania odpadami wytyczanych jest po kilka regionalnych instalacji, dla których – co już teraz jest oczywiste – zabraknie odpadów. I jak tu podzielić regiony? W dodatku – póki co – niektóre instalacje istnieją na papierze, a krążą wręcz plotki, że handluje się wydanymi już decyzjami lokalizacyjnymi dla zakładów zagospodarowania odpadów…
Jednym z wątków poruszanych w trakcie dyskusji o regionach i instalacjach jest utrzymanie „przy życiu” obiektów dofinansowanych ze środków unijnych, które mogą nie wytrzymać konkurencji lub nie spełniają ustawowych wymogów dotyczących liczby mieszkańców. Teoretycznie można by uznać, że skoro nie dotrzymano już wcześniej obowiązującego kryterium wielkości zakładu, to niech się teraz beneficjenci martwią. Ale przecież ktoś wydał zgodę na dofinansowanie takiego obiektu, ktoś wpisał taką możliwość do regionalnego programu operacyjnego (te mniejsze zakłady bardzo często były dofinansowywane właśnie na poziomie regionalnym), ktoś też chyba weryfikował te programy pod kątem zgodności z dokumentami strategicznymi naszego państwa – czyż nie?
W sytuacjach, gdy wystąpi konkurencja pomiędzy instalacjami, można wyjść z założenia – niech wygra tańszy. Jeśli tylko spełni wymogi ochrony środowiska, to skorzystają na tym mieszkańcy, a zatem także włodarze gmin (rosną ich szanse wyborcze). Co się jednak stanie z tzw. trwałością projektu, gdy walkę o odpady w regionie przegra dofinansowana instalacja? Co z unijną dotacją? Kto zapłaci, gdy trzeba będzie zwrócić wywalczone z wielkim trudem pieniądze?
Problemy finansowe znajdują swoje odzwierciedlenie w komunalnej rzeczywistości chyba każdego dnia. Oto bowiem rozgorzała dyskusja nt. odszkodowań dla gmin, na terenie których znajdują się formy ochrony przyrody za utracony potencjał rozwojowy. Wielu przedstawicieli samorządu domaga się ustanowienia rekompensat finansowych za utworzenie bądź rozszerzenie granic np. parku narodowego. Jak jednak to wyliczyć? Co w sytuacji, gdy cenne walory przyrodnicze staną się jednak dźwignią rozwoju danej gminy? Czy wówczas będzie ona dopłacać do systemu?
O dyskusji nt. podwyżek opłat za usługi wodociągowo-kanalizacyjne, w związku z wejściem w życie ustawy o korytarzach przesyłowych, nie ma już co nawet wspominać.
No to co, może rozboleć głowa? A od czegóż innego, jak nie od przybytku… problemów? Bo przecież nie pieniędzy, bez których jest dobrze, tylko trochę niewygodnie.
Piotr Strzyżyński
z-ca redaktor naczelnej