Nie, tym razem nie napiszę o ustawie o OZE. Bo i samej ustawy jeszcze przez dłuższy czas nie będzie! Dlaczego? Ano dlatego, że proponowany system wsparcia musi zatwierdzić Komisja Europejska. Aż strach pomyśleć o sytuacji, gdy konieczne okażą się istotne poprawki, wymagające kolejnych analiz, opracowań, dyskusji…

Niestety, dzisiejszy temat jest jeszcze poważniejszy. Stawia bowiem pod dużym znakiem zapytania całą unijną politykę proekologiczną! Chodzi o to, że coraz mocniej śrubowane limity emisji CO2 miały służyć – cóż za szlachetny cel – ochronie klimatu i redukcji zanieczyszczenia atmosfery. Okazało się jednak, że ta polityka zaczyna przynosić efekty przeciwne do zamierzonych! Nasila się bowiem zjawisko przenoszenia produkcji przemysłowej do krajów, gdzie normy emisji są znacznie mniej restrykcyjne i zamiast lepiej (tzn. czyściej), robi się gorzej. Również w aspekcie ekonomicznym i społecznym! Bo konkurencyjność przemysłu UE wciąż spada, a miejsca pracy powstają w krajach, gdzie wymogi są rozsądniejsze. Tę szokującą sytuację analizuje nasz komentator w kolejnym felietonie „Z pierwszej ręki”.
Nie sposób ukryć wniosku, że unijne analizy okazały się zbyt płytkie lub całkiem chybione. Co więcej, mnóstwo pieniędzy unijnych podatników wydano nie tylko bez sensu, ale wręcz ze szkodą dla przymusowych „sponsorów”! Karmiąc ich przy tym zapewnieniami, że mądrzy i troskliwi eksperci, urzędnicy oraz politycy, regularnie obradujący na „wypasionych” zjazdach, forach i kongresach, nie ustają w wysiłkach, żeby zrobić im dobrze. A skoro był to jeden ze sztandarowych celów UE w ostatnich latach, to jak ocenić kompetencję czy odpowiedzialność unijnych decydentów i doradców (niepracujących przecież społecznie)?! Patrząc na kłopoty i porażki UE na innych polach, całościowy obraz rysuje się w bardzo ciemnych barwach.
 
Najgorsze jest jednak to, że aby zapobiec tej megakompromitacji, wystarczyłoby trochę wyobraźni, zdrowego rozsądku i pokory. Tych, którzy ostrzegali przed takim scenariuszem, nazywano „ekosceptykami”, podważając ich dobrą wolę i dostateczną wiedzę. A przecież nawet średnio rozgarnięty przedsiębiorca – ba, licealista – powinien przewidzieć skutki takiej polityki w dowolnej dziedzinie i skali, tym bardziej że przykładów ku przestrodze jest mnóstwo. Bo co się dzieje, gdy „dla dobra pracobiorców” obowiązkowo rosną płace i ubezpieczenia? Po jakimś czasie zyskują na tym pracobiorcy w kraju, gdzie ustawodawca wykazuje mniej troski (za to więcej wyobraźni i zdrowego rozsądku). Niestety, ani ten prosty przykład, ani niedawna surowa lekcja z globalnym kursem na biopaliwa – skutkującym wzrostem cen żywności i bankructwem wielu przedsiębiorców, którzy uwierzyli w wizję rzepakowego eldorado – nie okazały się pouczające. I z tego wynika mój jesienny pesymizm.
 
Urszula Wojciechowska
Redaktor naczelna