Pozyskiwanie roślin do celów kulinarnych z przestrzeni miejskich niektórym osobom wydaje się kontrowersyjnym pomysłem. Nawet jeśli nie jest zjawiskiem nowym. Ale gdy połączymy zbieranie roślin rosnących dziko, tradycję upraw podwórkowych i ponadstuletnią historię ogródków działkowych, pojawia się całkiem szeroka gama sposobów samodzielnej aprowizacji w miastach. To, czy samozaopatrzenie w roślinne wiktuały jest w miastach w odwrocie, czy przeżywa renesans, zasługuje raczej na badania niż spekulacje. Natomiast najbarwniejszy obraz z wymienionej gamy, zbieractwo miejskie, to wciąż bardzo wdzięczny obiekt westchnień. Nawet jeśli westchnienia te u jednych osób brzmią z nutą zachwytu, a u innych z nutą politowania.

Praktycy miejskiego zbieractwa (ang. urban foraging) to nierzadko osoby, które wybrały życie na granicy systemu społeczno-gospodarczego lub nawet poza nim. Off-grid, jak czasem nazywa się ten przejaw kontrkultury, opiera się na samowystarczalności, ekonomii daru i wymiany, freeganizmie oraz zbieractwie. Współczesna kultura zbieracka wykorzystuje zarówno nasadzenia w podmiejskich lasach, osiedlowych sadach reliktowych, jak i później założonych terenach zieleni urządzonej,  których planowaną rolą nigdy nie była produkcja spożywcza. Oczywiście potencjalnie jadalne rośliny nie są ...