Od pewnego czasu dało się słyszeć – początkowo nieśmiałe, potem coraz głośniejsze – narzekania na brak inżynierów czy w ogóle fachowców w dziedzinach „pachnących” naukami ścisłymi. Ostatnio „wstrząsnął” mediami raport doradców premiera, z którego wysnuto oczywisty wniosek, że jeżeli nie rozpocznie się inwestycji w zdolność do tworzenia przyszłego dochodu w nowoczesnej gospodarce opartej na wiedzy, czeka nas niewątpliwa katastrofa technologiczna, a zatem i gospodarcza. Przestaniemy nadążać za resztą rozwiniętego świata.

Problem zapotrzebowania na istotny czynnik postępu, jakim są dobrze wykształcone kadry techniczne, nie jest nowy, a próby rozwiązania problemu ich braku znane są od XVIII w. Mianowicie panujący wówczas miłościwie, acz marnie, we Francji zięć Stanisława Leszczyńskiego Ludwik XV „Ukochany” (1715-1774), prowadząc liczne nieszczęśliwe wojny, zrozumiał nagle, że istnieje związek między gospodarką a tak pożądaną siłą militarną. Gospodarki nie zbudują absolwenci teologii, prawa czy filozofii (nawet gdy nazywają się Diderot). Potrzeba czegoś więcej. „Dowiedział się”, że przerzuty wojska wymagają dobrych dróg, a także mostów, że do budowy floty potrzebni są inżynierowie, których nie zastąpią rzemieślnicy, a w wojsku niezbędni są oficerowie, którzy umiejętności nabywają poprzez regularną naukę, a nie tylko poprzez machanie szablą i urodzenie. Do podobnych wniosków dochodzili i inni miłościwi władcy, ale Francja znalazła rozwiązanie wyjątkowe i trwałe.

Otóż, kiedy okazało się, że z władzami uniwersytetów na ten temat w ogóle nie ma sensu rozmawiać, gdyż panowie ci dobrze wiedzieli, co to spokojne i ustabilizowane życie, zaczęto budować konkurencję w postaci tzw. Grandes Écoles. I tak w latach 1741-1748 powstały „Szkoła inżynierów-konstruktorów floty królewskiej”, „Królewska szkoła dróg i mostów” i „Królewska szkoła saperów w Méziers”. A żeby już całkiem zrobić na złość humanistom, w 1767 r. powołano Akademię Nauk. O ile jej celem było opracowywanie kwestii matematycznych, fizycznych, chemicznych itd., o tyle Grandes Écoles miały przygotowywać inżynierów wojskowych, zatrudnianych także do robót o charakterze cywilnym. Szkoły te, w których dwa pierwsze lata nauki poświęcone były wyłącznie matematyce i fizyce, dawały bardzo solidne wykształcenie. Nabór do nich już wtedy odbywał się na zasadzie konkursu, a nazwiska wykładowców i absolwentów spotykamy w podręcznikach szkolnych, o historii fizyki, matematyki i techniki nie wspominając. Inne kraje próbowały je naśladować – np. założona przez króla „Stasia” Szkoła Rycerska. Do dzisiaj mają charakter elitarny, a pod względem prestiżu (w międzyczasie powstały oczywiście także inne, już o charakterze wyłącznie cywilnym) nie mają w uniwersytetach żadnej konkurencji.

Nasze politechniki narzekają na niewielkie zainteresowanie studiami oraz na mizerne przygotowanie kandydatów z matematyki i fizyki, a więc – bagatela – w zakresie przedmiotów, które niejako warunkują przyswajanie wiedzy technicznej i przyrodniczej jako takiej. Kiedy zapytać absolwentów szkół średnich o ich ulubiony w szkole przedmiot, odpowiedzi padają różne, a ich rozkład statystyczny jest prawie jednorodny i trudno wskazać na jeden interesujący zdecydowaną większość. Jeżeli natomiast pytanie sprecyzować odwrotnie, czyli jakiego przedmiotu nie lubili, odpowiedź jest zupełnie jasna: na pierwszym miejscu fizyka, na drugim matematyka. Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom uczniów, a także rodziców (większość ma dzieci, które są urodzonymi humanistami), pewna minister oświaty, z zawodu matematyk, w trosce o zwiększenie poziomu zdawalności po prostu skreśliła matematykę z listy obowiązkowych przedmiotów maturalnych. Nie jestem pewien, czy ilość oblanych matur znacząco spadła, wiem natomiast, iż spadł poziom wiedzy matematycznej. Ostatnie plany programowe zakładają, iż nauczanie fizyki, chemii i biologii zakończy się w pierwszej klasie liceum. Nic, tylko pogratulować pomysłu!

Tłumaczy to zainteresowanie takimi kierunkami studiów jak zarządzanie (wiadomo, dobrze jest kierować innymi), marketing (zwłaszcza polityczny) czy nauki polityczne (miło jest urządzać życie innym lub omawiać w telewizji aktualne posunięcia na scenie zwanej polityczną). O prawie, psychologii i historii nie wspominam, bo zawsze były modne.

Tyle że do gospodarki ma się to nijak. Stary Marks opowiadał o bazie i nadbudowie. Wygląda na to, że jak na razie nadbudowa jest górą.

Wojciech Sz. Kaczmarek

Tytuł od redakcji