Polityka i propaganda
Pamiętam, jak na początku lat 90. XX w., kiedy napłynęły do Polski tłumy menadżerów z kręgów anglosaskich, jedną z podstawowych trudności w porozumiewaniu się były różnice w mentalności, a także pomiędzy „filozofią” języka polskiego, a „duchem” języka angielskiego.
Oba języki całkowicie do siebie nie przystają i nie wystarcza tu znajomość słówek, czy reguł gramatycznych. Aby porozumiewać się skutecznie, konieczna jest znajomość tego „ducha”. Najlepszym przykładem może być uwielbiana w języku angielskim strona bierna, co kłóci się z polskim zamiłowaniem do strony czynnej. W odbiorze anglosaskich menadżerów ich polscy odpowiednicy byli zbyt bezpośredni i za bardzo brali sprawy „na siebie”. Polacy z kolei sądzili, że ich zagraniczni (z reguły) szefowie rozwadniają odpowiedzialność przez rzadkie używanie słowa „ja” w zdaniach zbudowanych w stronie czynnej.
„Nasz” minister
Przypomniałem sobie o tych trudnościach, gdy zastanawiałem się na polityką informacyjną Ministerstwa Środowiska. Była ona i nadal jest nastawiona bardzo wsobnie, tj. na zajmowanie się tylko własnymi sprawami w ramach urzędu, a nie całego resortu, a więc wszystkich podmiotów i instytucji, które działają w szeroko rozumianej sferze ochrony środowiska. Najlepszym dowodem na to są bardzo niskie noto...