Niespełna miesiąc od najgorszego w historii Francji ataku terrorystycznego Paryż stał się miejscem świętowania.

Z jednodniowym opóźnieniem, które w przypadku negocjacji klimatycznych stało się już niejako tradycją, minister spraw zagranicznych Laurent Fabius, ogłosił, że porozumienie paryskie zostało przyjęte. Wybuch radości, który nastąpił chwilę później, można zrozumieć, jeśli weźmiemy pod uwagę ponad cztery lata przygotowań i dwa tygodnie wyczerpujących negocjacji, które często kończyły się nad ranem.

Widmo Kopenhagi

Przez cały okres negocjacji nad Paryżem wisiało widmo porażki negocjacji klimatycznych w Kopenhadze sześć lat wcześniej. Pomimo ogromnej presji ze strony organizacji pozarządowych i niektórych rządów, spotkanie przedstawicieli 196 krajów w 2009 r. w stolicy Danii zakończyło się fiaskiem. Dwa lata później na szczycie klimatycznym w południowoafrykańskim Durbanie uzgodniono, że w 2015 r. zostanie zawarte porozumienie klimatyczne, które wejdzie w życie w 2020 r.

Od tamtego czasu na błędach szczytu kopenhaskiego wiele się nauczono. Zdecydowano się przede wszystkim na oddolne definiowanie celów redukcji emisji dwutlenku węgla zamiast ich odgórnego narzucania. W ciągu ostatnich 10 miesięcy prawie 190 krajów przedstawiło swoje kontrybucje do walki z globalnym ociepleniem. Gdyby wszystkie te kontrybucje zostały wprowadzone w życie, do 2100 r. udałoby się ograniczyć globalne ocieplenie z po...