Ludwik Węgrzyn
prezes Zarządu Związku Powiatów Polskich
starosta bocheński

W tle pozostał zgiełk i tumult wyborczych kampanii: prezydenckiej i parlamentarnej. Zaczynamy już wyciągać pewne wnioski, zarówno te natury indywidualnej, jak i ogólnej. Mnie nasunął się taki, że nie należy łączyć ze sobą tych ważnych dla kraju kampanii politycznych, ponieważ powstaje z tego trudno przyswajalny produkt, mało spójny i niezrozumiały dla przeciętnego obywatela. Kampanijne akcje polityczne powinny nieść za sobą pewien ładunek treści pozytywnych, które nie staną się w przyszłości tylko zbiorem haseł (z których zapewne za kilka lat ludzie będą mieli „radochę” podobną do tej, jaką mają obecnie młodzi ludzie, czytając „jedynie słuszne” hasła z epoki socrealistycznej). Z programów głoszonych w trakcie kampanii wyborczych (a może także z ich realizacji) należałoby rozliczyć partie, szczególnie te, które zostały obdarzone przez społeczeństwo zaufaniem i mandatem do sprawowania władzy. Ostatnie wybory, a zwłaszcza ich wyniki, pokazały, jak wielkie są różnice pomiędzy ludźmi w naszym kraju i to nie tylko z powodu wyznawanych przekonań religijnych czy poglądów politycznych, lecz także z powodu geograficznego zamieszkiwania czy też różnic pomiędzy wsią a miastem. Na polskiej scenie politycznej nie można znaleźć ugrupowań, które jednoznacznie można by było nazwać zwycięskimi. Potencjalni zwycięzcy, typowani do roli ugrupowania przywódczego, okazali się przegranymi i nikt tak naprawdę nie wie, na ile krzyczące z ogromnych billboardów hasła „premier z Krakowa ” czy też „Prezydent – człowiek z zasadami” pomogły w ostatecznej porażce. A może to znana przewrotność naszego społeczeństwa zmusiła to ugrupowanie (i mam nadzieję – jego przywódców również) do okazania odrobiny pokory wobec jedynego suwerena, jakim jest społeczeństwo. Zwycięzcy, także mając wypowiedzi pełne frazesów o „braku triumfalizmu” czy kolegach, ba, przyjaciołach z drugiego „bratniego” ugrupowania, w ciągu zaledwie kilku dni pokazali, że głoszone, powszechnie znane hasło „TKM” jest ponadczasowe, a chęć posiadania niepodzielnej władzy pcha nawet tych najbardziej racjonalnych do przewodzenia, nawet za cenę samounicestwienia.

Polityczny chaos
Ale gdzie tam mnie, prowincjonalnemu samorządowcowi powiatowemu, do oceniania wielkich tego świata, tych z pierwszych stron gazet. Pozwoliłem sobie na odrobinę luksusu spojrzenia na to, co się dzieje „u góry”, gdyż atmosfera politycznego chaosu przekłada się – czy nam się to podoba, czy też nie – na problemy, z jakimi borykamy się w gminach i miastach. Niedawno minął termin, do którego wszystkie organy wykonawcze samorządu terytorialnego były zobowiązane do przedłożenia swoim radom projektów budżetu na 2006 r. Można by powiedzieć, że samorząd jest samodzielny i wpływ polityki na jego działalność jest niewielki. Jednak to tylko pozory. Dla mojego powiatu istotne jest, jaki program będzie realizowany, a mniejsze znaczenie ma, kto go będzie wykonywał. Dla zobrazowania problemu posłużę się przykładem. Na ratowanie jedynej placówki lecznictwa zamkniętego, jakim jest szpital powiatowy, w latach poprzednich, a także w roku bieżącym zaangażowane zostały poważne środki z budżetu powiatu (w sumie kilka milionów złotych) – część w formie poręczeń, część jako dotacje przedmiotowe. Na szczęście środki te nie zostały zmarnowane przez obecne kierownictwo tej placówki. Pojawiło się nie tylko światełko w tunelu, lecz także wymierne efekty ekonomiczne i społeczne, np. wypłacono zobowiązania pracownicze ze wszystkich tytułów, jakie w swojej bezmiernej dobroci (bo płatne z cudzej kieszeni) „zafundował” Sejm jednej z poprzednich kadencji, a następnym brakło determinacji i odwagi, aby ten problem rozwiązać. Szpital odzyskał też dawno utraconą płynność finansową. Zdecydowanie poprawiono bazę lecznictwa i przygotowano następne inwestycje. Wszystko to odbyło się przy ogromnym zrozumieniu i zaangażowaniu Rady Powiatu, Zarządu, pracowników szpitala i ich kierownictwa, kosztem wielu innych placówek i niezrealizowanych zadań. Dlatego też dla całej naszej wspólnoty samorządowej ogromne znaczenie ma, jaka będzie w najbliższych latach polityka rządu w zakresie opieki zdrowotnej.

Zamienił stryjek…
Gdyby bowiem przyjąć liberalny punkt widzenia, to należałoby zmienić status właścicielski tej placówki, czyli po prostu przeprowadzić jego prywatyzację. Natomiast przyjęcie tzw. solidarnego punktu widzenia wiąże się z przekazaniem tej placówki marszałkowi lub wojewodzie do zarządzania „budżetowego” albo dokonaniem wtórnej nacjonalizacji. Każde z tych rozwiązań można „podciągnąć” pod znane polskie przysłowie „Zamienił stryjek siekierkę na kijek”. Ani przy jednym, ani przy drugim rozwiązaniu powiat nigdy nie odzyska zaangażowanych pieniędzy. Problem ten dotyczy wielu zagadnień, bo jak np. planować budżet, skoro jednym ze sztandarowych haseł wyborczych jest renegocjowanie traktatów z Unią Europejską? A więc będą środki pomocowe czy ich nie będzie?
Na środki z krajowego budżetu raczej nie ma co liczyć. Problem dotyczy także całej sfery socjalnej, którą poprzedni, podobno „ludzki” rząd, dla pokazania, jaki jest prosamorządowy i jak bardzo zależy mu na decentralizacji finansów publicznych, przekazał jako zadanie własne do realizacji jednostkom samorządu terytorialnego (zresztą zgodnie z zasadą rządową, a więc bez zabezpieczenia niezbędnych środków). Jakie to ma znaczenie dla samorządów, wie każdy, kto zadał sobie odrobinę trudu, aby zajrzeć do budżetów samorządowych, szczególnie powiatowych.
Żadne z ugrupowań startujących w wyborach nie określiło wyraźnie roli samorządu ani w aspekcie ustrojowym, ani w funkcjonalnym układzie finansowym czy politycznym.
Lew Tołstoj powiedział: „Wątpliwości nie rujnują wiary, lecz umacniają ją”. U progu otwartych wrót IV Rzeczpospolitej samorząd powiatowy stanął pełen obaw i wątpliwości o przyszłość naszych „Najbliższych Ojczyzn”, ale także z wiarą w zmiany na lepsze dla naszej Ojczyzny.

Śródtytuły od redakcji