W „Rzeczpospolitej” (30 stycznia br.) ukazał się materiał M. Pogroszewskiej i Z. Jóźwiak pt. „Podatek od ekoopłaty podraża wywóz odpadów”. Istotnie! Potrzebna jest jednak lekka korekta recepcji tekstu. Otóż odbierający odpady odlicza sobie VAT naliczony przez deponującego je i nie dolicza go do „swojego” VAT-u. Ale doliczając kwotę opłaty marszałkowskiej, wystawia fakturę, w której jest ona owatowana. Zatem ostateczny płatnik VAT-u ma usługę rzeczywiście o 7% droższą, czyli dzisiaj o 7 zł za tonę.
Nie wiadomo, skąd autorki wzięły kilkanaście złotych rocznie więcej. Skoro bowiem przeciętny mieszkaniec Polski produkuje maksymalnie 250 kg komunalnych odpadów rocznie, to z samego owatowania w przypadku czteroosobowej rodziny wychodzi 7 zł rocznie. Chodzi więc o kwotę, wydawałoby się, niewielką (choć dla budżetu państwa to mikronowa część pestki niedojrzałego słonecznika, to dla ubogiej rodziny – litr oleju słonecznikowego). Jakie są jednak inne konsekwencje tak skonstruowanej publicznej daniny, która w zamyśle miała być tylko zaczepno-ostrzegawczą formą zachęty do działań proekologicznych? Warto rozwiać jednakże wątpliwość co do nałożenia na usługę podatku VAT. Podobnie jak na fakturze w pensjonacie w Krynicy Zdroju opłata klimatyczna jest wyszczególniona osobno, bo przecież nie jest ani towarem, ani usługą, tak i w tym przypadku stajemy po stronie Urzędu Skarb...