Każdego wieczoru w miastach takich jak Istambuł odbywa się ten sam spektakl. Wysypywane do kontenerów pozostałości przebierają ubodzy mieszkańcy. Przeważnie są to Cyganie lub biedacy zamieszkujący peryferyjne bloki jednego z największych miast Europy lub przybysze z prowincjonalnych miasteczek lub wsi Turcji. Brak ogólnonarodowych programów recyklingowych prowadzi do tego, iż selektywna zbiórka odpadów praktycznie nie istnieje, gdyż nie wlicza się do niej ulicznego zbieractwa. Aczkolwiek „recyklerzy” na swoich rowerach i wózkach przewożą posegregowane odpady – na jednej kupce puszki, na innej butelki, na jeszcze innej makulatura. Sprzedają je później w punktach skupu za niewielkie pieniądze. Próżno szukać w całej Turcji charakterystycznych różnokolorowych pojemników do selektywnej zbiórki. Równie trudno byłoby je znaleźć w Ankarze czy w turystycznych miejscowościach, takich jak Bodrum czy Alania. W ogóle niełatwo się w tym kraju pozbyć śmieci, jeżeli przyjechało się z Europy i nie ma się sumienia pozostawiać odpadów na ulicy. Prawie nigdzie nie ma koszy, nie licząc tych, które stoją przy hotelach, pilnowane przez personel, aby nikt przechodzący czegoś nie dorzucił. Sytuacja może się zmienić, gdy Turcja przystąpi do Unii Europejskiej. Na razie jednak nie ma na to większych szans.