„Obyś żył w ciekawych czasach” – to stara chińska klątwa, coraz silniej kojarząca się z epoką, w której żyjemy. Niemal każdy dzień przynosi nam informacje stanowiące zarzewie kolejnych obaw. Część z nich dotyczy reformy systemu planowania przestrzennego, potrzebnej i oczekiwanej, ale wdrażanej, jak to często z reformami bywa, po omacku i dość chaotycznie.

Reforma miała zlikwidować słabości, a nawet nonsensy, do których niestety przyzwyczailiśmy się przez dwie dekady obowiązywania ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, dziś gruntownie nowelizowanej. Patrząc z perspektywy, jej podstawowym błędem było traktowanie zagadnień zagospodarowywania przestrzeni jako względnie autonomicznej dyscypliny zarządzania publicznego. Planowanie przestrzenne funkcjonowało w administracji publicznej jako swoisty sektor, planujący różne rzeczy zgodnie ze swoją wewnętrzną racjonalnością. Ale praktyczne decyzje przestrzenne, przede wszystkim lokalizacje ważnych inwestycji, podejmowane były gdzieś obok. 

Teoria i praktyka

Stało się to szczególnie widoczne, gdy procesy rozwoju znacząco przyspieszyły w wyniku akcesji do Unii Europejskiej. Dość wspomnieć o projektach realizowanych z ogromnych środków Unii, które de facto ukształtowały politykę przestrzenną samorządów w ostatnich dwóch dekadac...