Roboty w odpadach jest na pokolenia
Z Aleksandrem Kozłowskim, prezesem Celowego Związku Gmin CZG–12, rozmawiają Tomasz Szymkowiak i Piotr Strzyżyński
Z jakich doświadczeń CZG-12 mogliby skorzystać samorządowcy w Polsce, tworząc związek celowy czy przystępując do istniejącego? Jakimi doświadczeniami chciałby Pan podzielić się z czytelnikami?
W gospodarce ściekowej można rozwiązać problem w ramach jednej gminy, jest to natomiast niewykonalne w gospodarce odpadowej. Jeździliśmy po Europie, podglądaliśmy, jakie są trendy, i zaobserwowaliśmy kilka danych brzegowych. Jedną z głównych jest liczba mieszkańców. Do budowy racjonalnego systemu gospodarowania odpadami trzeba zebrać minimum ok. 100-150 tys. ludzi. Drugim istotnym warunkiem jest utrzymanie odległości transportowych nieprzekraczających 60 km. Najistotniejszą sprawą jest jednak budowa systemu. To nie może być tylko składowisko, na którym deponujemy odpady zmieszane. To musi być system oparty o jakąś zasadę. W naszym wypadku jest to zasada selektywnej zbiórki i maksymalnego odzysku. Równie istotne jest także wprzęgnięcie społeczności lokalnej, żeby sukcesywnie i dobrze współpracowała.
W momencie, kiedy wiedzieliśmy, że nie mamy tylu mieszkańców, zaproponowałem, żebyśmy wyszli poza interes własnej gminy. Uzyskaliśmy akceptację wojewody i sejmiku województwa. I tak po kolei namawialiśmy poszczególne gminy. Trwało to ok. 1,5 roku i chyba nie ma innego wyjścia, jak jeździć, rozmawiać i spotykać się. Obserwuję, że często na drodze związków, które dzisiaj się tworzą, staje główny trend hamulcowy, czyli bardzo trudna kwestia – jak doprowadzić do harmonijnej współpracy? Powtarzam – my docieraliśmy się 1,5 roku. Zawsze sprawa rozbija się o pieniądze. Kiedy ustaliliśmy, jakie opłaty na rzecz związku będą wnosić gminy, padła propozycja, żeby były one zależne od ilości odpadów z danej gminy. Natychmiast podnosiły się głosy wójtów i burmistrzów, że u nich odpadów nie ma. Bo przecież oni nie mają składowisk i w takim układzie nie będą płacić. Zaproponowano, żeby się rozliczać od wysokości budżetów gmin, to wstaje inny burmistrz i mówi, że w tym roku ma budżet deficytowy, bo zamyka go kredytem, w związku z tym on też nie będzie płacił. To są sytuacje nieuniknione i trzeba znaleźć złoty środek. Bardzo istotne jest domówienie partnerskiej współpracy gmin.
W naszym przypadku między gminami nie było na szczęście dużych dysproporcji pod względem potencjału ekonomicznego i ludnościowego. Paradoksalnie pomogło nam też to, że żadna z gmin nie miała składowiska, które mogłaby wnieść do związku aportem.
Ale praktycznie każda z gmin miała swoje składowisko…
Ale żadne z nich nie nadawało się do dalszej rozbudowy. A dla nas ważne było, żeby to była lokalizacja centralna, Fakt, że te gminne składowiska były na wyczerpaniu, pomógł nam, bo nikt nie wnosił aportu rzeczowego. A skoro nikt nic nie wnosił, to nie było tych tarć – ja więcej daję i mi się więcej należy. Jeszcze raz to podkreślam – w naszym przypadku nie było na szczęście wielkich różnic pomiędzy potencjałami gmin. Stąd też nikt nie uzurpował sobie prawa nadawania tonu. W statucie przyjęliśmy zapis, że – bez względu na wielkość – każda z gmin ma po dwóch delegatów, a korzyściami płynącymi ze związku, w tym także majątkiem, dzielimy się proporcjonalnie do ilości gmin. Składki, które wpłacamy są natomiast różne i uzależnione od ilości odpadów z danej gminy.
Jest jeszcze jedna zasada, która u nas funkcjonuje, a której wydaje mi się warto pilnować. To jest zasada jednej ceny. Nie da się zbudować systemu, kiedy wprowadzamy zróżnicowanie cen dla poszczególnych gmin. Można przecież zapytać, dlaczego Sulęcin, który ma do Zakładu Unieszkodliwiania w Długoszynie najbliżej, ma płacić tyle samo za usługę, co gmina, która jest oddalona o 50 km? Ale związek tworzy system i wydaje mi się, że właśnie ta jednolita cena powoduje, iż integracja z systemem następuje w sposób pełniejszy.
Istotne jest także to, że wszystkie newralgiczne decyzje w związku są przyjmowane przez poszczególne „parlamenty” gminne. To też jest chyba zaleta. Ten proces, może nawet trochę przedemokratyzowany, jest niezbędny, aby każda z gmin czuła się współgospodarzem związku.
Bardzo istotna jest również bezkolizyjna lokalizacja zakładu. Nam się przytrafił spór o lokalizację, czyli – jak żartobliwie mówimy – opowieść o tym, „jak hartował się Chartów”. Spór, który zakończył się w NSA. Sprawę wygraliśmy, ale nie wybudowaliśmy zakładu w Chartowie, ponieważ jako samorząd nie mogliśmy postąpić wbrew woli społeczności lokalnej. Brak akceptacji ze strony mieszkańców uznaliśmy za nasz błąd, że nie potrafiliśmy ich przekonać. Na szczęście zakończyło się tym, że – dzięki niezłomnej postawie burmistrza Sulęcina, zrozumieniu rady gminy i rozsądnemu podejściu starosty sulęcińskiego – znalazła się lokalizacja w Długoszynie, której akceptację potwierdziliśmy kontraktem społecznym.
W zakresie bezpiecznej i domówionej lokalizacji wniosek jest taki: jeżeli się komuś wydaje, że lokalizację ma uzgodnioną, bo wszyscy się na nią zgadzają, to nie do końca musi tak być.
Jest jeszcze jedna sprawa. Musi być motor, siła napędowa – obojętne jak to nazwiemy, człowiek z siłą przebicia, któremu samorządowcy nie będą potrafili odmówić i który jest pozytywnie postrzegany. A co najważniejsze – jak najdalej od niego są podejrzenia o stronniczość, o działania na rzecz którejś z gmin.
Związek międzygminny jest zakładany, aby odciążać budżety gminne. Żeby na zasadzie „duży może więcej” zdobywać środki zewnętrzne na realizację zadań gminnych. Jego dodatkowym atutem jest fakt, że ma on przymiot gminy i w instytucjach finansowych jest postrzegany jak jednostka działająca na rzecz użyteczności publicznej. Skoro gmina w pojedynkę nie może podołać obowiązkom, to oczywiste jest, że trzeba się łączyć. Związek ma też zdecydowanie większą siłę przebicia niż pojedyncza gmina. Przecież ani wojewoda, ani marszałek nie odrzucą wniosku, który rozwiązuje konkretny problem na znacznym terenie województwa.
Jeśli zaś chodzi o pozyskiwanie środków zewnętrznych, to dzisiaj na pewno będzie trudniej, bo chętnych jest coraz więcej. Proszę też zwrócić uwagę na warunki brzegowe dzisiejszych środków akcesyjnych. To jest kwota 5-10 mln euro. Proszę mi pokazać w jednej gminie projekt, którego budżet wynosi 5 mln euro. Oznacza to, że rozwiązania dające efekt dla szerszej ilości mieszkańców czy większego terytorium są dużo lepiej postrzegane przez Brukselę. Stąd też, moim zdaniem, wykorzystanie środków akcesyjnych winno być także domeną związków międzygminnych.
A co ze Słubicami? Były jednym z założycieli związku, później wystąpiły ze związku, inwestycja powstała bez nich, a teraz chcą jednak wrócić…
Zależy nam na Słubicach z racji ilości odpadów, które mogłyby trafić do zakładu w Długoszynie oraz bliskości do instalacji. Natomiast nie można się kierować tym, że Słubice w związku już kiedyś były i że im się coś ekstra należy. Zostały potraktowane jak każda gmina, która przychodzi – za lata nieobecności muszą ponieść pewien procent kosztów, które ponosili inni. Ale przecież związek nie jest obligatoryjny, można do niego wstępować i z niego występować. Trzeba się tylko liczyć z konsekwencjami.
Czy jest więcej chętnych?
Tak. Tyle że instalacja jest obliczona na wydajność maksymalną 56 tys. ton odpadów rocznie (przy pracy na trzy zmiany). W tej chwili pracujemy na dwie zmiany i przerabiamy ponad 30 tys. ton. Zatem gdyby doszły Słubice, Bledzew i Krosno, które zgłaszają taką wolę, być może trzeba by uruchomić trzecią zmianę. To jest jeden warunek. Drugim są odległości transportowe. Gdyby chodziło o bardziej oddalone gminy, to będziemy się poważnie zastanawiać. Jest jeszcze jedno ograniczenie. Jest nim kontrakt społeczny z Długoszynem, w którym zapisaliśmy, że do związku będą mogły należeć tylko gminy polskie i nie będzie ich więcej niż 16. Jeżeli zatem dojdą wszystkie ww. gminy, to każda następna decyzja będzie wymagała zmiany kontraktu społecznego. A to może być trudne.
Co powoduje, że do związku chcą wejść nowe gminy?
Każda z gmin musi jakoś rozwiązać problem odpadów. Nie bez znaczenia jest na pewno kwestia wspomnianej wcześniej równości. Mając rozwiązane problemy gospodarowania odpadami, łatwiej też przyciągnąć inwestorów. Oczywisty jest fakt, że współpraca gmin pozwala na taką konstrukcję kosztów, aby były one jak najmniejsze. Ale są również argumenty przyziemne. Kończą się mianowicie możliwości gminnych składowisk.
Oprócz rożnych płaszczyzn działania związku nie bez znaczenia jest też aspekt rekultywacyjny. Przyjęliśmy na siebie obowiązek zrekultywowania wszystkich składowisk i gminom to się opłaca. Z obecności w związku są także korzyści ekonomiczne. Przykładowo, dzisiaj dysponujemy majątkiem ok. 26 mln zł. Gdyby to podzielić na 13 gmin, to każda z nich posiada 2 mln zł w majątku. Najwięcej „zainwestował” Międzyrzecz – ok. 750 tys. zł, ale maleńka Górzyca włożyła tylko 150 tys. i też ma 2 mln zł. Jak zrekultywujemy jeszcze składowisko za 2,5 mln, w tym część techniczną składowiska, gdzie była deponowana płuczka wiertnicza, to Górzyca z włożonych do związku 150 tys. zł ma inwestycji za 2,5 mln zł oraz majątku za 2 mln. To jest właśnie efekt synergii.
Jak radzicie sobie ze szczelnością systemu?
Wspólnie z gminami opracowaliśmy regulamin utrzymania czystości i dla dobra całości narzuciliśmy typ pojemników, kolory, częstotliwość opróżniania i miejsce składowania. W ten sposób nie ma problemu, czy dany przewoźnik przywiezie odpad do nas, czy na bazę przeładunkową w Międzyrzeczu lub w Krześniczce, czy Dębnie. Wszędzie jest ta sama cena. Natomiast przewoźnik patrzy, dokąd mu bliżej, a ponieważ punkty są rozłożone równomiernie, to jego decyzją jest, dokąd odpad odwiezie. Nie znaczy to niestety, że jesteśmy w całości hermetyczni. Oceniam, że ok. 20% odpadów nam jeszcze umyka. Najczęściej z powodów ekonomicznych, które motywują do takich a nie innych działań przewoźników.
Jaki jest złoty środek na realizację zaplanowanych inwestycji i jak pozyskać finanse?
Inwestycje sfinansowaliśmy, korzystając w sumie z 27 różnych źródeł. Praktyka dowodzi, że żeby z 27 źródeł dostać pieniądze, trzeba pukać do ponad 50, trzeba też być skutecznym we wnioskach. Jest wielką umiejętnością poruszanie się w zakamarkach funduszy. Nie pozostaje nic innego, jak dopasowywanie się do ich kryteriów. Nie da się załatwić dużej sprawy jednym wnioskiem. Trzeba skubać i to powoduje pewien dyskomfort realizacyjny. Czasami środki na wyposażenie wyprzedzają środki na budowę. Na przykład kompaktor mieliśmy pół roku wcześniej niż był potrzebny, bo był określony termin wykorzystania środków przyznanych na jego zakup, inaczej byśmy te środki stracili. Często premiowany jest pomysł i kompleksowość rozwiązania.
Od przyszłego roku otwiera się granica…
W UE transport odpadów jest zabroniony, ale transport surowców już nie. Patrzymy na to pod kątem wzbogacania naszej oferty. Cały obszar, jakim dysponujemy, to ok. 48 ha. Mamy zatem perspektywę na nowe techniki. Celowo nie budowaliśmy drugiej niecki składowiska, bo nie wiadomo, czy za parę lat będą one jeszcze w użyciu. Być może będą inne technologie. Nie mówiąc o tym, że chcielibyśmy, żeby na bazie naszych surowców rozwijał się przemysł przetwórczy. Nie mamy nic przeciwko, aby za płotem powstawały inwestycje, które będą wykorzystywały nasz surowiec. Pod tym kątem prowadzimy sporo rozmów i kto wie, czy zakład w Długoszynie, tak jak sobie kiedyś zakładaliśmy, nie będzie pierwszym zakładem powstającej strefy przemysłowej.
Ruszacie z selektywną zbiórką bioodpadów…
Chcemy to wprowadzić we wszystkich miastach związku. Na dobrą sprawę nikomu w Polsce się to jeszcze nie udało. Jest z tym wiele problemów. Na przykład w Międzyrzeczu do odpadów bio wystawiliśmy brązowe pojemniki. Ten kolor i system dla odpadów bio obowiązuje w całej Europie. Przewoźnik zaś brązowe pojemniki rozstawił (bo innych nie miał) dla odpadów zmieszanych. To trochę ludzi myli. Musimy nad tym pracować. Poza tym często odpad bio jest traktowany jak zlewki, a przecież nie możemy dopuścić do tego, żeby z tej śmieciarki tryskała woda. Podobnie rzecz się ma z dezynfekcją pojemników i przykrym zapachem, częstotliwością wywożenia itd. Jak rozmawiam z kolegami po fachu z innych państw, wszyscy mówią, że nie ma innej rady, tylko trzeba to ścierpieć. Nie wolno się wycofać, bo potem będzie jeszcze gorzej. Dlatego robimy to bardzo ostrożnie, nie we wszystkich gminach. Wszystkie skargi trzeba przyjąć, ludzi przeprosić i działać i jeszcze raz działać. Roboty w odpadach jest na pokolenia.
Dziękujemy za rozmowę.
Z jakich doświadczeń CZG-12 mogliby skorzystać samorządowcy w Polsce, tworząc związek celowy czy przystępując do istniejącego? Jakimi doświadczeniami chciałby Pan podzielić się z czytelnikami?
W gospodarce ściekowej można rozwiązać problem w ramach jednej gminy, jest to natomiast niewykonalne w gospodarce odpadowej. Jeździliśmy po Europie, podglądaliśmy, jakie są trendy, i zaobserwowaliśmy kilka danych brzegowych. Jedną z głównych jest liczba mieszkańców. Do budowy racjonalnego systemu gospodarowania odpadami trzeba zebrać minimum ok. 100-150 tys. ludzi. Drugim istotnym warunkiem jest utrzymanie odległości transportowych nieprzekraczających 60 km. Najistotniejszą sprawą jest jednak budowa systemu. To nie może być tylko składowisko, na którym deponujemy odpady zmieszane. To musi być system oparty o jakąś zasadę. W naszym wypadku jest to zasada selektywnej zbiórki i maksymalnego odzysku. Równie istotne jest także wprzęgnięcie społeczności lokalnej, żeby sukcesywnie i dobrze współpracowała.
W momencie, kiedy wiedzieliśmy, że nie mamy tylu mieszkańców, zaproponowałem, żebyśmy wyszli poza interes własnej gminy. Uzyskaliśmy akceptację wojewody i sejmiku województwa. I tak po kolei namawialiśmy poszczególne gminy. Trwało to ok. 1,5 roku i chyba nie ma innego wyjścia, jak jeździć, rozmawiać i spotykać się. Obserwuję, że często na drodze związków, które dzisiaj się tworzą, staje główny trend hamulcowy, czyli bardzo trudna kwestia – jak doprowadzić do harmonijnej współpracy? Powtarzam – my docieraliśmy się 1,5 roku. Zawsze sprawa rozbija się o pieniądze. Kiedy ustaliliśmy, jakie opłaty na rzecz związku będą wnosić gminy, padła propozycja, żeby były one zależne od ilości odpadów z danej gminy. Natychmiast podnosiły się głosy wójtów i burmistrzów, że u nich odpadów nie ma. Bo przecież oni nie mają składowisk i w takim układzie nie będą płacić. Zaproponowano, żeby się rozliczać od wysokości budżetów gmin, to wstaje inny burmistrz i mówi, że w tym roku ma budżet deficytowy, bo zamyka go kredytem, w związku z tym on też nie będzie płacił. To są sytuacje nieuniknione i trzeba znaleźć złoty środek. Bardzo istotne jest domówienie partnerskiej współpracy gmin.
W naszym przypadku między gminami nie było na szczęście dużych dysproporcji pod względem potencjału ekonomicznego i ludnościowego. Paradoksalnie pomogło nam też to, że żadna z gmin nie miała składowiska, które mogłaby wnieść do związku aportem.
Ale praktycznie każda z gmin miała swoje składowisko…
Ale żadne z nich nie nadawało się do dalszej rozbudowy. A dla nas ważne było, żeby to była lokalizacja centralna, Fakt, że te gminne składowiska były na wyczerpaniu, pomógł nam, bo nikt nie wnosił aportu rzeczowego. A skoro nikt nic nie wnosił, to nie było tych tarć – ja więcej daję i mi się więcej należy. Jeszcze raz to podkreślam – w naszym przypadku nie było na szczęście wielkich różnic pomiędzy potencjałami gmin. Stąd też nikt nie uzurpował sobie prawa nadawania tonu. W statucie przyjęliśmy zapis, że – bez względu na wielkość – każda z gmin ma po dwóch delegatów, a korzyściami płynącymi ze związku, w tym także majątkiem, dzielimy się proporcjonalnie do ilości gmin. Składki, które wpłacamy są natomiast różne i uzależnione od ilości odpadów z danej gminy.
Jest jeszcze jedna zasada, która u nas funkcjonuje, a której wydaje mi się warto pilnować. To jest zasada jednej ceny. Nie da się zbudować systemu, kiedy wprowadzamy zróżnicowanie cen dla poszczególnych gmin. Można przecież zapytać, dlaczego Sulęcin, który ma do Zakładu Unieszkodliwiania w Długoszynie najbliżej, ma płacić tyle samo za usługę, co gmina, która jest oddalona o 50 km? Ale związek tworzy system i wydaje mi się, że właśnie ta jednolita cena powoduje, iż integracja z systemem następuje w sposób pełniejszy.
Istotne jest także to, że wszystkie newralgiczne decyzje w związku są przyjmowane przez poszczególne „parlamenty” gminne. To też jest chyba zaleta. Ten proces, może nawet trochę przedemokratyzowany, jest niezbędny, aby każda z gmin czuła się współgospodarzem związku.
Bardzo istotna jest również bezkolizyjna lokalizacja zakładu. Nam się przytrafił spór o lokalizację, czyli – jak żartobliwie mówimy – opowieść o tym, „jak hartował się Chartów”. Spór, który zakończył się w NSA. Sprawę wygraliśmy, ale nie wybudowaliśmy zakładu w Chartowie, ponieważ jako samorząd nie mogliśmy postąpić wbrew woli społeczności lokalnej. Brak akceptacji ze strony mieszkańców uznaliśmy za nasz błąd, że nie potrafiliśmy ich przekonać. Na szczęście zakończyło się tym, że – dzięki niezłomnej postawie burmistrza Sulęcina, zrozumieniu rady gminy i rozsądnemu podejściu starosty sulęcińskiego – znalazła się lokalizacja w Długoszynie, której akceptację potwierdziliśmy kontraktem społecznym.
W zakresie bezpiecznej i domówionej lokalizacji wniosek jest taki: jeżeli się komuś wydaje, że lokalizację ma uzgodnioną, bo wszyscy się na nią zgadzają, to nie do końca musi tak być.
Jest jeszcze jedna sprawa. Musi być motor, siła napędowa – obojętne jak to nazwiemy, człowiek z siłą przebicia, któremu samorządowcy nie będą potrafili odmówić i który jest pozytywnie postrzegany. A co najważniejsze – jak najdalej od niego są podejrzenia o stronniczość, o działania na rzecz którejś z gmin.
Związek międzygminny jest zakładany, aby odciążać budżety gminne. Żeby na zasadzie „duży może więcej” zdobywać środki zewnętrzne na realizację zadań gminnych. Jego dodatkowym atutem jest fakt, że ma on przymiot gminy i w instytucjach finansowych jest postrzegany jak jednostka działająca na rzecz użyteczności publicznej. Skoro gmina w pojedynkę nie może podołać obowiązkom, to oczywiste jest, że trzeba się łączyć. Związek ma też zdecydowanie większą siłę przebicia niż pojedyncza gmina. Przecież ani wojewoda, ani marszałek nie odrzucą wniosku, który rozwiązuje konkretny problem na znacznym terenie województwa.
Jeśli zaś chodzi o pozyskiwanie środków zewnętrznych, to dzisiaj na pewno będzie trudniej, bo chętnych jest coraz więcej. Proszę też zwrócić uwagę na warunki brzegowe dzisiejszych środków akcesyjnych. To jest kwota 5-10 mln euro. Proszę mi pokazać w jednej gminie projekt, którego budżet wynosi 5 mln euro. Oznacza to, że rozwiązania dające efekt dla szerszej ilości mieszkańców czy większego terytorium są dużo lepiej postrzegane przez Brukselę. Stąd też, moim zdaniem, wykorzystanie środków akcesyjnych winno być także domeną związków międzygminnych.
A co ze Słubicami? Były jednym z założycieli związku, później wystąpiły ze związku, inwestycja powstała bez nich, a teraz chcą jednak wrócić…
Zależy nam na Słubicach z racji ilości odpadów, które mogłyby trafić do zakładu w Długoszynie oraz bliskości do instalacji. Natomiast nie można się kierować tym, że Słubice w związku już kiedyś były i że im się coś ekstra należy. Zostały potraktowane jak każda gmina, która przychodzi – za lata nieobecności muszą ponieść pewien procent kosztów, które ponosili inni. Ale przecież związek nie jest obligatoryjny, można do niego wstępować i z niego występować. Trzeba się tylko liczyć z konsekwencjami.
Czy jest więcej chętnych?
Tak. Tyle że instalacja jest obliczona na wydajność maksymalną 56 tys. ton odpadów rocznie (przy pracy na trzy zmiany). W tej chwili pracujemy na dwie zmiany i przerabiamy ponad 30 tys. ton. Zatem gdyby doszły Słubice, Bledzew i Krosno, które zgłaszają taką wolę, być może trzeba by uruchomić trzecią zmianę. To jest jeden warunek. Drugim są odległości transportowe. Gdyby chodziło o bardziej oddalone gminy, to będziemy się poważnie zastanawiać. Jest jeszcze jedno ograniczenie. Jest nim kontrakt społeczny z Długoszynem, w którym zapisaliśmy, że do związku będą mogły należeć tylko gminy polskie i nie będzie ich więcej niż 16. Jeżeli zatem dojdą wszystkie ww. gminy, to każda następna decyzja będzie wymagała zmiany kontraktu społecznego. A to może być trudne.
Co powoduje, że do związku chcą wejść nowe gminy?
Każda z gmin musi jakoś rozwiązać problem odpadów. Nie bez znaczenia jest na pewno kwestia wspomnianej wcześniej równości. Mając rozwiązane problemy gospodarowania odpadami, łatwiej też przyciągnąć inwestorów. Oczywisty jest fakt, że współpraca gmin pozwala na taką konstrukcję kosztów, aby były one jak najmniejsze. Ale są również argumenty przyziemne. Kończą się mianowicie możliwości gminnych składowisk.
Oprócz rożnych płaszczyzn działania związku nie bez znaczenia jest też aspekt rekultywacyjny. Przyjęliśmy na siebie obowiązek zrekultywowania wszystkich składowisk i gminom to się opłaca. Z obecności w związku są także korzyści ekonomiczne. Przykładowo, dzisiaj dysponujemy majątkiem ok. 26 mln zł. Gdyby to podzielić na 13 gmin, to każda z nich posiada 2 mln zł w majątku. Najwięcej „zainwestował” Międzyrzecz – ok. 750 tys. zł, ale maleńka Górzyca włożyła tylko 150 tys. i też ma 2 mln zł. Jak zrekultywujemy jeszcze składowisko za 2,5 mln, w tym część techniczną składowiska, gdzie była deponowana płuczka wiertnicza, to Górzyca z włożonych do związku 150 tys. zł ma inwestycji za 2,5 mln zł oraz majątku za 2 mln. To jest właśnie efekt synergii.
Jak radzicie sobie ze szczelnością systemu?
Wspólnie z gminami opracowaliśmy regulamin utrzymania czystości i dla dobra całości narzuciliśmy typ pojemników, kolory, częstotliwość opróżniania i miejsce składowania. W ten sposób nie ma problemu, czy dany przewoźnik przywiezie odpad do nas, czy na bazę przeładunkową w Międzyrzeczu lub w Krześniczce, czy Dębnie. Wszędzie jest ta sama cena. Natomiast przewoźnik patrzy, dokąd mu bliżej, a ponieważ punkty są rozłożone równomiernie, to jego decyzją jest, dokąd odpad odwiezie. Nie znaczy to niestety, że jesteśmy w całości hermetyczni. Oceniam, że ok. 20% odpadów nam jeszcze umyka. Najczęściej z powodów ekonomicznych, które motywują do takich a nie innych działań przewoźników.
Jaki jest złoty środek na realizację zaplanowanych inwestycji i jak pozyskać finanse?
Inwestycje sfinansowaliśmy, korzystając w sumie z 27 różnych źródeł. Praktyka dowodzi, że żeby z 27 źródeł dostać pieniądze, trzeba pukać do ponad 50, trzeba też być skutecznym we wnioskach. Jest wielką umiejętnością poruszanie się w zakamarkach funduszy. Nie pozostaje nic innego, jak dopasowywanie się do ich kryteriów. Nie da się załatwić dużej sprawy jednym wnioskiem. Trzeba skubać i to powoduje pewien dyskomfort realizacyjny. Czasami środki na wyposażenie wyprzedzają środki na budowę. Na przykład kompaktor mieliśmy pół roku wcześniej niż był potrzebny, bo był określony termin wykorzystania środków przyznanych na jego zakup, inaczej byśmy te środki stracili. Często premiowany jest pomysł i kompleksowość rozwiązania.
Od przyszłego roku otwiera się granica…
W UE transport odpadów jest zabroniony, ale transport surowców już nie. Patrzymy na to pod kątem wzbogacania naszej oferty. Cały obszar, jakim dysponujemy, to ok. 48 ha. Mamy zatem perspektywę na nowe techniki. Celowo nie budowaliśmy drugiej niecki składowiska, bo nie wiadomo, czy za parę lat będą one jeszcze w użyciu. Być może będą inne technologie. Nie mówiąc o tym, że chcielibyśmy, żeby na bazie naszych surowców rozwijał się przemysł przetwórczy. Nie mamy nic przeciwko, aby za płotem powstawały inwestycje, które będą wykorzystywały nasz surowiec. Pod tym kątem prowadzimy sporo rozmów i kto wie, czy zakład w Długoszynie, tak jak sobie kiedyś zakładaliśmy, nie będzie pierwszym zakładem powstającej strefy przemysłowej.
Ruszacie z selektywną zbiórką bioodpadów…
Chcemy to wprowadzić we wszystkich miastach związku. Na dobrą sprawę nikomu w Polsce się to jeszcze nie udało. Jest z tym wiele problemów. Na przykład w Międzyrzeczu do odpadów bio wystawiliśmy brązowe pojemniki. Ten kolor i system dla odpadów bio obowiązuje w całej Europie. Przewoźnik zaś brązowe pojemniki rozstawił (bo innych nie miał) dla odpadów zmieszanych. To trochę ludzi myli. Musimy nad tym pracować. Poza tym często odpad bio jest traktowany jak zlewki, a przecież nie możemy dopuścić do tego, żeby z tej śmieciarki tryskała woda. Podobnie rzecz się ma z dezynfekcją pojemników i przykrym zapachem, częstotliwością wywożenia itd. Jak rozmawiam z kolegami po fachu z innych państw, wszyscy mówią, że nie ma innej rady, tylko trzeba to ścierpieć. Nie wolno się wycofać, bo potem będzie jeszcze gorzej. Dlatego robimy to bardzo ostrożnie, nie we wszystkich gminach. Wszystkie skargi trzeba przyjąć, ludzi przeprosić i działać i jeszcze raz działać. Roboty w odpadach jest na pokolenia.
Dziękujemy za rozmowę.