Bardzo skromna liczba rowerzystów na ulicach jest tym, co prawdopodobnie najbardziej odróżnia polskie metropolie od miast „Starej Europy”. Jest to spowodowane czynnikami kulturowymi, społecznymi, infrastrukturalnymi i prawnymi. Wygłoszona kiedyś publicznie przez Marka Wosia, niegdysiejszego rzecznika stołecznego Zarządu Dróg Miejskich, uwaga, że „Warszawa to nie wieś, aby po niej rowerem jeździć”, stała się anegdotą.

Nielegalnie zaparkowane w Amsterdamie rowery są usuwane i przewożone na specjalnie przygotowany plac. Przez trzy miesiące właściciele mogą je odzyskać. Jeśli tego nie zrobią, rowery trafią do krajów Trzeciego Świata jako pomoc humanitarna.

Ten obraz mentalności urzędniczej przekłada się na stan infrastruktury i przepisów. I chodzi nie tylko o brak ścieżek rowerowych. A jak to wygląda w innych krajach?

Ruch rowerowy w pierwszej połowie XX w. był w miastach naturalną formą mobilności. Rowery obsługiwały nawet 80% podróży miejskich. Ten niewyobrażalny dziś poziom „zroweryzowania” istniał m....