Radosław Gawlik
członek Rady Krajowej Zieloni 2004

Od wielu lat ekolodzy i przyrodnicy protestują w sprawie destrukcyjnych regulacji rzek w Polsce. Jak dotąd – z nikłym skutkiem. W ramach Sektorowego Programu Operacyjnego „ Restrukturyzacja i modernizacja rolnictwa…” ( 2004-2006) zaplanowano wydanie 519 mln zł na tzw. melioracje podstawowe. W projektach Programu Operacyjnego „Infrastruktura i Środowisko” oraz we wszystkich 16 wojewódzkich Regionalnych Programach Operacyjnych również planuje się przeznaczyć setki milionów Euro na regulację rzek i potoków w latach 2007-2013. Działania te podejmowane są najczęściej pod hasłem „bezpieczeństwa ekologicznego”, ochrony przeciwpowodziowej lub w ramach gospodarowania rolniczymi zasobami wodnymi. Dla ich uzasadnienia przywołuje się priorytet zrównoważonego rozwoju (?). Niestety, większość środków wydawana ma być na regulacje naturalnie płynących rzek wg przestarzałych metod. Wojewódzkie Zarządy Melioracji i Użytków Zielonych w wielu rejonach kraju planują obecnie wykonywanie takich inwestycji w nadchodzącym okresie 2,5 roku.
Regulowanie rzek i potoków polega na przekształcaniu naturalnych meandrów rzecznych z roślinnością nabrzeżną w proste cieki – kanały obsypane kamieniami lub faszyną. Nazywa się to – o ironio – proekologicznymi rozwiązaniami. Jedyny „pozytywny” skutek tych działań, to dochody firm realizujących takie przedsięwzięcia. Skutki negatywne są bezdyskusyjne. Następuje całkowita dewastacja przyrody wokół rzeki, przede wszystkim zniszczeniu ulegają siedliska większości gatunków ryb. Rzeka przekształca się w kanał z płaskim dnem, bez kryjówek dla ryb i miejsc dla ich tarlisk. Wbrew deklaracjom, które stoją u podłoża tych działań, zagrożenie powodziowe wzrasta na skutek przyspieszenia spływu wód i skrócenia biegu rzeki. Fala powodziowa będzie w tych warunkach większa i bardziej gwałtowna. Jednocześnie obniżają się zdolności retencyjne dorzecza. Najczęściej, zamiast poprawy stosunków wodnych, następuje przesuszanie gleb. Zmniejsza się także zdolność samooczyszczania rzeki. Zdarza się nasilenie erozji, mogące być zagrożeniem dla istniejących już obiektów technicznych.
W państwach starej UE odstąpiono od tego rodzaju inwestycji w korytach rzek. Obecnie wysiłki koncentrowane są na naprawianiu szkód wyrządzonych rzekom i przyrodzie. Poważne środki finansowe wydaje się na renaturyzację wyprostowanych, często zabudowanych betonem, odcinków rzek. W ten sposób dąży się do przywrócenia dawnych stosunków wodnych i zwiększania pojemności retencyjnej dolin rzecznych. Tymczasem w Polsce Regionalne Zarządy Gospodarki Wodnej lub Wojewódzkie Zarządy Melioracji inwestują i regulują rzeki po staremu. Stosują nawet prawne kruczki, aby uniknąć dyskusji nad kontrowersyjnymi projektami. Unikają uzyskiwania pozwoleń na budowę i wymaganych prawem ocen oddziaływania na środowisko oraz opinii wojewódzkich konserwatorów przyrody. Wykorzystują też uproszczone procedury przyjmowania projektów obowiązujące w przypadkach „pilnych działań przeciwpowodziowych”, „udrażniania i konserwacji rzek” lub „zgłoszenia remontu”.
Znamienny jest fakt, że wiele z projektowanych inwestycji znajdzie się na terenach cennych przyrodniczo, w tym na obszarach wytypowanych przez przyrodników do sieci Natura 2000. Tymczasem politycy zdają się robić wszystko, żeby nie powiększać powieszchni terenów objętych w Polsce tą siecią. Budzi gorzki podziw zgodność kolejnych rządów – od SLD po PiS – w negowaniu rozszerzania obszarów Europejskiej Sieci Natura 2000. Obecnie jesteśmy jedynym krajem spośród nowych członków UE, który w tak zadziwiający sposób traktuje własne zasoby przyrodnicze. W tej sprawie Zieloni niejednokrotnie interweniowali u kolejnych premierów. Historia tworzenia sieci Natura 2000 to popis niekompetencji i niekonsekwencji. Organizacje pozarządowe wysłały do Komisji Europejskiej listę uzupełniającą, Shadow list.
W poprzednim rządzie Ministerstwo Środowiska na wyraźną wytyczną Komisji Europejskiej zaleciło traktowanie wymienionych terenów jako przyszłych elementów sieci Natura 2000. Obecnie Ministerstwo Środowiska zgłosiło do Brukseli tylko niektóre tereny wytypowane przez naukowców a i z nich próbuje kolejną część wycofać. Trudno nie podejrzewać, że na tę decyzję niebagatelny wpływ mieli przedstawiciele lobby hydrotechniczno- melioracyjnego i leśnego.
Ekolodzy nie kwestionują potrzeby wykonania niezbędnych prac, mających chronić życie i mienie ludzkie przed bezpośrednim zagrożeniem powodzią. Zdecydowanie sprzeciwiają się jednak nieracjonalnemu wydawaniu poważnych środków na działania dewastujące rzeki i potoki w Polsce. W dziedzinie gospodarki wodnej korzystne byłoby ujednolicenie przepisów polskiego prawa z dyrektywami UE. Wszystkie inwestycje, które łączą się z ingerencją w naturalny system rzek, powinny podlegać wariantowej analizie. Należy zbadać, czy celu tych działań nie można osiągnąć innymi, tańszymi sposobami. Nie można stwarzać prawnych możliwości unikania obowiązkowej procedury oceny oddziaływania na środowisko. Wszelkie wycinki roślinności nadbrzeżnej rzek powinny być konsultowane z wojewódzkim konserwatorem przyrody. Dodatkowa, specjalna procedura prawna, zgodna z dyrektywami UE, musi być podjęta w wypadku rozpoczynania inwestycji na terenach zgłoszonych do sieci Natura 2000.
Niszczenie polskich rzek za europejskie pieniądze jest procederem, który trwa od wielu lat. Wydaje się, że tak niewiele trzeba, aby to zmienić. Wystarczyłoby przestrzeganie kilku prostych zasad. Niestety, w Polsce wciąż graniczy to z niemożliwością.