Z wicepremierem Jerzym Hausnerem rozmawia Wojciech Dutka

Wielu ludzi zadaje sobie pytanie, po co tworzymy Narodowy Plan Rozwoju?
Dla wielu problem sprowadza się do tego, co zrobić, żeby dostać pieniądze z Unii. Ja odwracam to rozumowanie i pytam tak: jak dostać pieniądze, aby zrobić to, co sam wymyśliłem? W jaki sposób pozyskać fundusze, żeby rozwiązać problemy mojego regionu, powiatu czy gminy, mojej uczelni, mojej szkoły? Przede wszystkim muszę wiedzieć, co chcę zrobić i jakimi zasobami dysponuję. To, co dostanę, ma umożliwić zrealizowanie mojej koncepcji rozwojowej. Temu właśnie służy Narodowy Plan Rozwoju: wymyśleniu i zapisaniu naszej strategii rozwojowej. Jedni mówią, że mamy być bardzo wymagającym klientem UE – skoro już się tam znaleźliśmy, to wołajmy o jak najwięcej. Tacy jak ja mówią: potrzebna jest suwerenna myśl strategiczna, jak Polska ma się rozwijać w warunkach członkostwa w UE i dzisiejszym świecie. Nie może być ona podporządkowana żadnemu cyklowi partyjnemu czy politycznemu, bo rozwój nie rozstrzyga się przez działania w cztery lata. Nikt w tak krótkim czasie nie rozwiąże fundamentalnych problemów. Może najwyżej zarysować długą koncepcję – wszystko jedno, czy to jest uniwersytet, miasto, gmina czy kraj – i wykonać w jej ramach pierwsze kroki. Jeśli jednak zadaniem następców jest zburzenie tego, co budowali poprzednicy, to nie będzie żadnego rozwoju. Mając własną koncepcję rozwoju Polski, będziemy wiedzieli, jaka polityka spójności z UE jest nam potrzebna. Są tacy, także osoby znane i poważane, którzy mówią publicznie: „nam się nie podoba taka wizja, szeroka koncepcja, chcemy być bardziej pragmatyczni, chcemy dyskutować o konkretach, o tym, jak wykorzystać pieniądze”. To oznaczałoby przyjęcie tezy, że chodzi tylko o zagospodarowanie unijnych pieniędzy. Zamiast NPR-u w obecnym kształcie, mielibyśmy Narodowy Plan Rozwoju 2004-2006 bis. Ten ostatni dotyczy trzech lat, zaś nowy dotyczyłby siedmiu lat i większych pieniędzy. Uważam, że to jest pogląd niesłuszny, dlatego swoim wysiłkiem i argumentacją zaprzeczam temu sposobowi widzenia. Dla mnie rzeczą najistotniejszą, absolutnie fundamentalną jest połączenie dwóch tez. Pierwsza z nich brzmi: przyszłość to cywilizacja informacyjna. Obecnie odbywa się proces przechodzenia od cywilizacji produkcyjnej do cywilizacji informacyjnej. Jeżeli Polska ma mieć jakiekolwiek szanse w UE czy na świecie, musi w tym procesie uczestniczyć. I druga teza – to jest historyczna szansa, drugiej takiej możliwości w ramach UE jak w latach 2007-2013 Polska już nie będzie miała, bo już nigdy w takiej skali nie będzie beneficjentem. Musimy uruchomić siły opowiadające się za rozwojem albo zdominują nas siły, które w istocie chcą zastoju Polski. Są środowiska, które z natury swych kompetencji będą chciały takiego rozwoju, będą chciały pójścia Polski drogą cywilizacji informacyjnej. Nie chodzi tu o żadne lobby informatyków czy profesorów, którzy się w tej dziedzinie specjalizują, lecz o ludzi, którzy mają wyobraźnię i wiedzę. Trzeba przekonać przedsiębiorców, środowiska akademickie, ludzi oświaty i kultury, samorządy terytorialne i organizacje pozarządowe. Sprawą kluczową jest, aby przy okazji NPR-u wygenerować sojusz na rzecz rozwoju, porozumienie tych sił społecznych. One powinny same dla siebie i dla innych budować tego rodzaju koncepcje i gwarantować, że będą one realizowane.

W Narodowym Programie Rozwoju słabo akcentowane są postulaty zrównoważonego rozwoju…
Centralnym problemem jest rozwój, a nie równowaga. Tę uwagę adresuję do ekologów, do makroekonomistów i do zwolenników woluntaryzmu ekonomicznego. Dzisiaj żyjemy w świecie poddanym permanentnej restrukturyzacji, nieuniknione jest zatem zakłócanie istniejących stanów równowagi, bo rozwój prowadzi do polaryzacji. Rzecz w tym, żeby opanować zachodzące zmiany strukturalne. Długofalowe, strategiczne planowanie rozwoju służy właśnie kierunkowaniu i nasilaniu tych zmian. W związku z tym pojawia się pytanie, czy możemy równoważyć w warunkach rozwoju? Tak, tylko musimy wiedzieć, co chcemy równoważyć, w jaki sposób i jakie instrumenty równoważenia dopuszczamy. To jest niezwykle ważna sprawa. W myśl pierwszej tezy nie powinniśmy dopuszczać instrumentów, które zabijają rozwój. Równo to nie zawsze znaczy sprawiedliwie i równo to nie zawsze znaczy dawanie szansy. Kolejnym elementem tej konstrukcji jest trwałość rozwoju – dla mnie zasadniczą sprawą jest tu potencjał. Jeżeli chcę coś równoważyć, to muszę się koncentrować na zasobach, czyli potencjale, i możliwości ich aktywizacji. Chodzi o taką aktywizację, żeby rozsądnie gospodarować zasobami, żeby ich nie marnotrawić, nie zużywać niepotrzebnie, tak aby długo służyły. Zasoby związane z dziedzictwem kultury, z dziedzictwem przyrody, z potencjałem społecznym – naszą wyobraźnią i energią społeczną – nie odrzucam tych wszystkich elementów, lecz chcę je wkalkulować w potencjał rozwojowy. W tym sensie nie jestem wrogiem myślenia o rozwoju ekologicznym, także związanym z relacjami społecznymi, wyborami społecznymi, aksjologią społeczną – wtedy, kiedy mówimy o potencjale i jego aktywizacji, jestem gorąco „za”. To zmusza do zastanawiania się, jak to zrobić praktycznie. Często w dyskusji nawiązuje się do Strategii Lizbońskiej, tak pięknie zarysowanej w 2000 r. Strategia ta, która właśnie miała pogodzić różne elementy zrównoważonego rozwoju, zrobiła klapę. Dyskutowany właśnie dokument UE zaczyna się: „nowy start Strategii Lizbońskiej”. Jest to przyznanie się, że pięć lat temu był falstart. Dzisiaj powszechnie przyjmuje się, że w Strategii było zbyt wiele celów, a cała konstrukcja zrównoważonego rozwoju nie została poprawnie zinstrumentalizowana. W związku z tym każda struktura państwa, każdy rząd będzie musiał znaleźć sposób i odpowiedzieć, co chce równoważyć (ale nie wyrównać – to chcę podkreślić) i jak równoważyć.

W wielu dyskusjach mówi się o potrzebie zmian instytucjonalnych w Polsce…
Moim zdaniem bez tych zmian koncepcja porozumienia sił na rzecz rozwoju nie powiedzie się. Trzeba wyraźnie powiedzieć, że podział zadań administracji samorządowej na zlecone i własne stał się przeżytkiem. Musimy jak najszybciej, najpóźniej w perspektywie 2007 r., odejść od formuły zadań z zakresu administracji rządowej, ale nie dlatego, że będzie więcej pieniędzy, lecz dlatego, że potrzebna jest nam inna administracja, tzn. administracja inteligentna. Potrzebujemy administracji kreacyjnej, zdolnej do partnerstwa ze środowiskiem przedsiębiorców i organizacji pozarządowych. Nie ma partnerstwa bez władzy, kompetencji i odpowiedzialności. Samorządy są sparaliżowane, bo stworzyliśmy struktury, daliśmy zadania, a nie daliśmy wystarczających środków finansowych, nie daliśmy możliwości samodzielnego wykonania tych zadań. W takich warunkach jest rzeczą oczywistą, że nie będzie partnerstwa. A nam jest potrzebne partnerstwo publiczno-prywatne, publiczno-społeczne i prywatno-społeczne. Mógłbym wskazać w każdej dziedzinie, jak takie partnerstwo warunkuje rozwiązywanie fundamentalnych spraw kraju. Jeżeli chcemy, żeby się pojawiła inteligentna, kreacyjna administracja, zdolna do bycia partnerem w takim układzie, musimy umacniać zdolności kreacyjne i odpowiedzialność administracji samorządów terytorialnych. A to się zderza z praktycznym modelem państwa. Co innego mamy zapisane w Konstytucji, a co innego mamy w praktyce.

Czy można poprzeć tę tezę przykładem?
Otrzymałem opinię na temat NPR-u od Związku Nauczycielstwa Polskiego. I chcę powiedzieć, że mamy dwie różne, dokładnie odmienne wizje spraw Polski. Według mnie, wizja zapisana w NPR-ze wychodzi z jednego założenia: niż demograficzny plus Karta Nauczyciela równa się zapaść finansowa gminy. Utrzymujemy taki system, gdzie gminy odpowiadają za szkoły, ale jednocześnie z zewnątrz są narzucane wszystkie reguły i gmina otrzymuje niewspółmierną subwencję oświatową w stosunku do zwiększających się zadań, a równocześnie Karta Nauczyciela blokuje możliwość podejmowania jakichkolwiek ruchów wewnętrznych, np. zmniejszenie zatrudnienia nauczycieli, realizowanie programów przekwalifikowania. Jeżeli to wszystko ma się dziać, to trzeba zmienić Kartę Nauczyciela i rzeczywiście zwiększyć możliwości gmin w kształtowaniu koncepcji oświatowych u siebie. A co proponuje ZNP? Jeszcze silniejsze usztywnienie i zcentralizowanie reguł, całkowite podporządkowanie ministerstwu. Co wynika z tej koncepcji? Że gminy mają odpowiadać, ale wszystko ma być decydowane w porozumieniu z ZNP lub związkami zawodowymi nauczycieli. Zdaję sobie sprawę, że spór pomiędzy mną a ZNP, a w rzeczywistości pomiędzy samorządami terytorialnymi a ZNP i po części ministerstwem edukacji (które, niestety, jest bierne w tej sytuacji), jest sporem pomiędzy dwiema wizjami Polski: wizją Polski resortowo-korporacyjnej i wizją Polski samorządowo-obywatelskiej. Pierwsza mówi, że mamy budować struktury resortowe od góry do dołu, porozumiewające się z reprezentacjami pracowniczymi lub menedżerskimi, w których państwo bierze za wszystko odpowiedzialność, a pokój społeczny buduje się poprzez porozumienia z reprezentacjami związkowymi. Druga kładzie nacisk na aktywizację sektorową Polski i umacnianie samorządności, na partnerstwo samorządu terytorialnego z sektorem prywatnym i obywatelskim. To jest zupełnie odmienna wizja Polski. Jeżeli chcemy mieć nowoczesne kolejnictwo, którego efektywność rzutuje na ceny działalności produkcyjnej, musimy skończyć z myśleniem o PKP w takiej konstrukcji, w jakiej ono obecnie istnieje. I to nie ma żadnego znaczenia, na ile grup podzielimy PKP. Pytanie jest: kto steruje funkcjonowaniem takiej struktury? Marszałkowie województw wielokrotnie występowali z rozsądną propozycją regionalizacji przewozów pasażerskich, by podporządkować je interesom obywateli i problemowi rynku pracy. Za każdym razem słyszeli od PKP – nie! W takim razie zapomnijmy o rozwiązywaniu problemów rynku pracy, bo nie będzie mobilności pracowniczej, zapomnijmy o niskich kosztach przewozu transportu kolejowego, zapomnijmy, że powinniśmy być konkurencyjni, jeżeli to wszystko pozostanie w starym układzie. Chcę wyraźnie powiedzieć: warunkiem przejścia do cywilizacji informacyjnej jest nie tylko wymiana pokoleniowa, ale także głęboka zmiana instytucjonalna, warunkująca wykorzystanie potencjału rozwojowego i utrzymanie zdolności konkurencyjnej.
Potrzebna jest taka polityka, w której znajdzie się miejsce dla 16 regionalnych programów operacyjnych i będzie rzeczywiście szansa na integrację działań rozwojowych dotyczących miast i wsi, a nie ich przeciwstawianie, tak jak to wynika z koncepcji unijnych. Potrzebujemy takiej polityki spójności, która respektuje decentralizację polityki regionalnej, prowadzi do decentralizacji finansów publicznych i pomoże nam zmienić model państwa na samorządowo-obywatelski. Potrzebujemy ciągłości w projektowaniu zmian, myślenia w długim horyzoncie przy przyjęciu założenia – rządy i ludzie się zmieniają, ale ważne jest, żeby była wspólna koncepcja, którą realizujemy, niezależnie od jej modyfikacji. Albo więc będziemy zdolni do suwerennej myśli strategicznej i ciągłości w programowaniu naszego rozwoju, albo nasz rozwój będzie podporządkowany zewnętrznej celowości. Zamiast suwerennej myśli strategicznej – wtórne, zależne od biurokratów europejskich działania operacyjne. Może niektórzy dostaną więcej, ale będą w istocie wypełniali programy definiowane przez unijnych urzędników, a nie przez nas. Dobrze, że w dyskusji nad NPR-em są stawiane pytania. Ale odpowiedzi na te pytania nie mogą być zero-jedynkowe, ponieważ w tym przypadku nie mamy klasycznych dylematów wyboru. Tu nie chodzi o to, na co wydać więcej, a na co mniej. Tak naprawdę ta dyskusja, choć jest rozmową o pieniądzach i o rzetelnym ich wydawaniu, w istocie jest dialogiem o naprawie Rzeczypospolitej. Jeżeli się tego nie rozumie, to w najlepszym wypadku Polska nie wykorzysta wszystkich szans i nie będzie się rozwijać tak jak powinna, a w najgorszym wypadku pieniądze z UE utrwalą wszystkie patologiczne cechy naszego państwa. Często mówimy o dobrych przykładach Irlandii i Finlandii. Ale w UE są także przypadki, które powinny być dla nas ostrzeżeniem, gdzie pieniądze UE wcale nie posłużyły rozwojowi, a raczej utrwalaniu negatywnych cech danego państwa. Mam nadzieję, że będziemy na tyle odpowiedzialni, aby tego zagrożenia uniknąć.

Wywiad został przeprowadzony 14 marca br., kiedy Jerzy Hausner pełnił jeszcze funkcję wicepremiera. Ze względu na wagę tematu i prezentowanych opinii, mimo przyjęcia dymisji J. Hausnera przez premiera Marka Belkę, uznaliśmy za celowe opublikowanie wywiadu.

(red.)