Dzisiaj chcę napisać o roli przywódcy, szefa w pracy. O jego roli w firmie, o wierze, zaufaniu i dynamizmie. O tym, czym szef pociąga za sobą ludzi i w jaki sposób daje im nowy impuls i wiarę w lepsze jutro.

Skrzywiona perspektywa?
Chciałem rozpocząć od instrukcji obsługi szefa, ale to byłoby przydatne tylko podwładnym, a ja chciałbym, by przeczytali to również szefowie. Sam jestem szefem, więc piszę ten tekst z trochę skrzywionej perspektywy, ale z drugiej strony – ktoś, kto nie jest szefem, też miałby skrzywioną perspektywę, tyle że w inną stronę. Należy zadać sobie jedno, być może najważniejsze pytanie – po co istnieje szef w firmie? Odpowiedź nie jest już taka jednoznaczna. Musimy pamiętać, że rzadko kto widzi w nas człowieka – takiego, co też ma swoje problemy i kłopoty, a te nie mogą przecież przenosić się na grunt zawodowy. Prawdopodobnie dlatego część z nas zdecydowanie odgradza te dwie sfery. I pewnie słusznie. Słusznie w obie strony. Moim zdaniem, jesteśmy w firmie po to, by „ciągnąć wózek”. Pokazywać ludziom, o co w ogóle nam chodzi i do czego dążymy. Ale to nie wystarcza. Musimy ich jeszcze do tego przekonać. A to już nie jest takie proste. Nie wystarczy krzyknąć „Za rodinu” i już. Trzeba najpierw pokazać, jak sami to robimy. Piszę te słowa w kiepskim okresie, gdy już wszyscy mamy dość zimy i ciemności. Właśnie dlatego potrzebna nam jest teraz spora dawka dynamizmu, optymizmu i wiary w siebie. Za to w firmie odpowiedzialny jest właśnie szef. Skądinąd bardzo ekscytujące jest to, że można pociągnąć za sobą ludzi. Pociągnąć, a nie popychać. Oczywiście nigdy nie będzie tak, że 100% załogi przejmie ten entuzjazm i przyjmie cele jako własne. Ważne jest jednak, by nikt nie „wiosłował” w drugą stronę. Myślę, że głównie brak nam wiary we własne siły i zdolności. Niestety jest tak, że ci, którzy tę wiarę mają, wyjeżdżają szukać pracy za granicą. Ci, którzy tu pozostali, wcale nie są gorsi od tamtych, tyle że nikt ich nie zmotywował i nie otworzył im oczu na samych siebie. A to jest zadanie – czy wręcz obowiązek – szefa. To nieprawda, że Anglicy, Francuzi czy Niemcy są lepsi. Owszem, mają łatwiejszy niż my dostęp do kapitału, ale to w dalszym ciągu nic nie zmienia, jeśli nie będą mieli pomysłów ani zdolności przystosowywania się do nowych warunków otoczenia. Ostatnio dostałem książkę „Kto ukradł mój ser”. W bardzo prosty i ciekawy sposób autor opisuje zachowania dostosowawcze, bądź ich brak, w nowej sytuacji i co z tego wynika. Bardzo ją polecam, bo sam z niej wiele wyniosłem, zobaczyłem siebie przez jej pryzmat. Nie będę tego opisywał, by nie psuć przyjemności z lektury książki, powiem tylko, że może być ona przydatna, zwłaszcza dla szefów firmy.

Istotne cele
Trudno jest pewnie wykreować w firmie z naszej branży takie cele, które byłyby realne, akceptowalne i zarazem ciekawe do realizacji przez większość załogi. Nie znaczy to jednak, że takich celów nie ma. Szef ma je właśnie znaleźć. Gdy cele te zostaną osiągnięte, najczęściej natychmiast pojawia się chęć, by spocząć na laurach, by dać sobie chwilę oddechu. Nie można przecież ciągle gonić i ciągle się spieszyć – słyszę nieraz od moich podwładnych. Oznacza to jedynie, że nowe cele nie zostały wyznaczone na czas. Jeszcze przed osiągnięciem starych powinny być zaakceptowane nowe. W przeciwnym razie pojawia się marazm lub chaos, a często jedno i drugie na raz. To źle, bo oznacza to stratę czasu i często również stratę zapału do pracy naszych podwładnych.
W wyznaczaniu celów istnieje też jeszcze jeden problem – problem precyzyjnego i jasnego ich określania. Zdarzało mi się czasem usłyszeć zza rogu (teraz na szczęście trochę rzadziej) na korytarzu „o co staremu (to znaczy mnie) chodzi”. I to jest porażka. Szef nie musi być specjalistą od uzdatniania wody czy oczyszczania ścieków, ale bezwzględnie musi umieć zarządzać ludźmi. Jeśli tego nie potrafi, to znaczy, że nie może być szefem. A jeśli jest w tym dobry, to całą resztę można mu wybaczyć.

Zaufanie
Ostatnim elementem, którym szef musi się wyróżniać i którym musi emanować, jest zaufanie swoich współpracowników. Tu znowu mamy problem z właściwym rozumieniem, a właściwie z definicją słowa „zaufanie”. Przecież nie może ono oznaczać w tym przypadku kumoterstwa i braku dyscypliny. Chodzi tu o taki rodzaj zaufania do sposobu zarządzania, z którym wiąże się poczucie sprawiedliwości, poczucie równego traktowania. Tu z kolei nie należy dopuszczać „urawniłowki”, chociaż myślę, że ten sposób myślenia jest już w fazie schodzącej. Bez zaufania nie da się zmontować ekipy zmieniającej firmy i realizującej sensowne projekty. Zaufania nie da się jednak zbudować w miesiąc ani w rok, a zniszczyć je można w minutę. Dlatego trzeba dbać o nie na co dzień. Myślę, że najlepszym sposobem na pozyskanie zaufania jest dawanie dobrego przykładu postępowania w taki sposób, jakiego oczekujemy od naszych współpracowników. Wówczas w końcu nabiorą zaufania. Komuś w końcu ufać muszą. Dlaczego nie szefowi?

Wiosenne ożywienie
Idzie wiosna. Wszystkim nam się będzie bardziej chciało. Chodzi zaś o to, żeby chciało nam się mniej więcej to samo. Musimy tylko przekonać najpierw siebie, a później innych, że to jest możliwe. Cokolwiek by to było. Że warto się postarać i dać z siebie więcej. Właśnie po to jest szef w firmie, by wszystkich zarażał nowymi pomysłami. Po to mu się najwięcej w firmie płaci, by nie działał schematycznie i by brał odpowiedzialność za całą firmę. Pamiętać tylko musimy, że sukcesy należą do naszych podwładnych, a problemy mamy wspólne. Reszta się uda.

Paweł Chudziński
prezes Aquanet, Poznań