Spory nad wyższością wolnej konkurencji nad regulacjami porządkującymi rynek, czy też na odwrót, są codziennością nie tylko dla teoretyków ekonomii. Jednak, podczas gdy spory naukowców mało kogo obchodzą, przedsiębiorcy z branży komunalnej ciężką rękę rynku odczuwają na własnej skórze. A zwłaszcza w kieszeni.
Na polskim rynku funkcjonują, z grubsza rzecz biorąc, dwa rodzaje składowisk. Jedne perspektywiczne, wyposażone w instalacje chroniące środowisko i umożliwiające przerób jak największej ilości zwożonych odpadów, drugie – najczęściej powstałe na fali wolnej przedsiębiorczości lat 90. – zbudowane z zachowaniem tylko minimalnych wymogów, i to jeszcze często tych sprzed wielu lat, kiedy przepisy ochrony środowiska były dość nieprecyzyjne.
Te drugie skazane są na niebyt – muszą zostać zamknięte najpóźniej do 2009 r. Zanim to jednak nastąpi, zdążą zepsuć rynek podmiotom, które już dziś myślą o zainwestowaniu w ochronę środowiska.

Taktyka na dziś
Dla nas różnice w cenach to codzienność, działając na dużym obszarze, wozimy odpady na kilka składowisk. W okolicy Rudy Śląskiej przeważają obiekty niewielkie, z limitami przyjęć, bądź komunalne, obsługujące tylko gminy, do których należą. Inne z kolei mają wysoce nieatrakcyjne dla nas ceny. Zmuszeni więc jesteśmy do korzystania z bardziej odległych składowisk, wywiązując się przy tym z wcześniej zadeklarowanych ilości przywożonych odpadów – opowiada Wojciech ...