Wakacje w tym roku przebiegają normalni, a zarazem w sposób odmienny od przyjętego wzorca. Ludzie szanujący tradycję mogą powiedzieć, że jest to czas zwyczajnego corocznego wypoczynku i kanikuła zaczyna się od corocznego rozdania świadectw, bardziej lub mniej chlubnych w zależności od włożonego wysiłku, pracy, zaangażowania, a nawet szczęścia, w zamian za co los daje nam i naszym pociechom czas ciepłego lenistwa. Malkontenci natomiast powiedzą, iż oceny niekoniecznie odzwierciedlają rzeczony wkład pracy a mogą być (i dosyć często są) splotem okoliczności wynikających z zupełnie innych układów i układzików. Za przykład niech posłuży nieprzewidywalna i obca naszemu krajobrazowi poprzedzająca wakacyjny odpoczynek powtórka egzaminów maturalnych i wstępnych na niektóre wyższe uczelnie na czele z krakowską Alma Mater. Dodadzą jednym tchem, że niebiosa też nam nie sprzyjają, bo kolejne tygodnie przynoszą wykazy temperatur odbiegające od średnich z poprzedniego stulecia, a ilość opadów, liczona w milimetrach wody na metr kwadratowy powierzchni przyprawia o ból głowy nie tylko żyjących z letników gazdów, lecz także wywołuje powodzie i inne kataklizmy. Ten trochę przydługi i zagmatwany wstęp prowadzi do tytułowych zjawisk meteorologicznych, zwanych potocznie i naukowo zapewne burzami. Właśnie burze i długotrwałe opady są przyczyną mających miejsce już od wielu lat, cyklicznych można powiedzieć, powodzi i podtopień występujących zawsze na południu Polski a mających czasami skutki także w innych regionach. Powodzie te są przyczyną wielu ludzkich tragedii i dramatów. Ludzie tracą mniejszą lub większą część dobytku, a czasem, na całe szczęście rzadziej, życie lub zdrowie. Pomijając już medialność tych wydarzeń (gdyż ich wystąpienie zawsze zapewnia im zajmowanie czołowych miejsc w pisanych, mówionych i pokazywanych mediach, zawsze gremia decydenckie śpieszą z udzieleniem pomocy, władze lokalne i regionalne ochoczo przystępują do usuwania powstałych szkód i, co najgorsze, zawsze brakuje refleksji i solidnych podsumowań nie tylko skutków, lecz zwłaszcza przyczyn ich powstania pozostających po stronie ludzi, bo ocena działań Najwyższego na całe szczęście jest poza naszym zasięgiem. Może ktoś powiedzieć, że to zaściankowy punkt widzenia i należy patrzeć na te zjawiska, nie tracąc z pola widzenia sytuacji budżetu naszego państwa i możliwości budżetowych jednostek samorządu terytorialnego, lecz nigdy nie zrozumiem, że w kraju, w którym występuje dramatyczne, w porywach dochodzące do 20% bezrobocie, w którym pomimo ogromnego deficytu budżetowego wypłaca się setki milionów złotych zasiłków dla bezrobotnych, nie można stworzyć systemu robót publicznych, którego celem byłoby wybudowanie urządzeń ochrony przeciwpowodziowej (może nie tych największych, takich jak zapora w Czorsztynie, lecz tych mniejszych, takich jak wały w miejscach corocznie, można już powiedzieć tradycyjnie zalewanych), regulacja najbardziej niesfornych rzek i innych siejących spustoszenie cieków wodnych czy wreszcie prowadzenie systematycznych prac konserwacyjno–utrzymaniowych tych urządzeń. Widać łatwiej wydaje się pieniądze na tak zwaną darmochę niż tworzy się miejsca pracy, które przy angażowaniu tych samych publicznych pieniędzy mogłyby rozwiązać wiele społecznych problemów.
Ktoś myślący mógłby powiedzieć, że walka z bezrobociem to jedno z podstawowych zadań samorządu powiatowego i żaden, nawet najlepszy, najmądrzejszy minister tego za starostów nie zrobi. Będzie to stwierdzenie w pełni uprawnione, lecz nie do końca uzasadnione. Takie programy już powstają i są wdrażane w życie. Od dwóch lat w Małopolsce realizowany jest program pod roboczą nazwą „Bezpieczny wał”. W oparciu o ten fakt można by powiedzieć, że autor tego tekstu goni w piętkę. Otóż nie. W moich dywagacjach, prowadzonych z niskiego, powiatowego punktu widzenia, wychodzi na to, że w takich działaniach nie są potrzebne akcje, lecz systematyczna, długofalowa praca komponująca się co najmniej na poziomie województwa w pewien system działań, który przez zorganizowane, określone w czasie czynności doprowadzi w odpowiednich terminach do wyraźnego ujęcia żywiołu jeżeli nie w ryzy, to przynajmniej w wały.
Poruszone zagadnienie jest zaledwie jednym z wielu nie mniej społecznie uzasadnionych potrzeb. Potrzeby i zadania widać na każdym kroku. Zarośnięte rowy przydrożne, brudne, przypominające step trawiasty, otoczenia niektórych obiektów, w tym także obiektów użyteczności publicznej, to tylko niektóre tematy. Aby je zrealizować, należy w sposób radykalny zdecentralizować finanse publiczne, w tym również, a może przede wszystkim, państwowe fundusze celowe. O tym, jaka pula środków z Funduszu Pracy przeznaczona jest na zasiłek dla bezrobotnych w sensie dosłownym, a jaką część należy „odpracować”, powinny decydować władze powiatu w porozumieniu z gminami i w pełnej koordynacji na szczeblu wojewódzkim. Dzielenie na szczeblu centralnym środków na programy przy corocznym, a nawet częstszym systemie określania puli środków na nie przeznaczanych, prowadzi do usztywnienia systemu wydłużenia ścieżki decyzyjnej itd. Dlaczego widzę potrzebę ścisłego współdziałania trzech rodzajów samorządu? Ponieważ gmina jest najbliżej ludzi, a województwo ma szerszy horyzont widzenia, co pozwoli na bardziej racjonalne wydatkowanie publicznych przecież pieniędzy. Są to prawdy oczywiste, które pomimo całej oczywistości realizowane są opacznie, gdyż w finansach publicznych gołym okiem widać wyraźną centralizację i przenoszenie decyzji szczególnie związanych ze środkami na coraz wyższe szczeble, a na „dole” pozostawianie zadań do realizacji bez należytych zabezpieczeń.
Parafrazując dramatyczną w wymowie anegdotkę, myślę, że należy nam wszystkim, a w szczególności samorządom na następne wakacje życzyć, aby im się „Powodziło” jak najlepiej, mimo że w budżetach im się „nie przelewa”.

Ludwik Węgrzyn
prezes Związku Powiatów Polskich
starosta bocheński