System wsparcia dla OZE jest bardzo różnie oceniany i wywołuje rozmaite emocje. Ale pomijając liczne i ważne „szczegóły”, co do których nigdy nie będzie pełnej zgody (nasze środowisko jest wszakże zróżnicowane), łatwo można zauważyć, że dominuje poczucie sporego niedosytu. Bo trudno inaczej interpretować dość zgodną opinię, iż największą zaletą systemu okazuje się to, że… w ogóle jest.
W tej mało zadowalającej sytuacji skromną pociechą mogą być zapewnienia przedstawicieli rządu, że „odpowiednie czynniki” mają świadomość niedoskonałości systemu. Owszem, władza nie ma lekko, bo sprzeczność niektórych interesów powoduje, że każde rozwiązanie będzie mieć zarówno zwolenników, jak i przeciwników. Sęk w tym, że wiele ważkich dla naszej branży decyzji jest podejmowanych opieszale i niedbale. Stąd opóźnienia, zaskoczenia i niekonsekwencje, które nie pomagają nikomu – niezależnie od tego, jaką „opcję” energetyki odnawialnej ktoś popiera czy reprezentuje.
Wciąż tworzona ustawa dotycząca OZE musi wdrożyć do polskiego prawa unijną dyrektywę. Oczywiście nie jest to łatwe zadanie i na pewno nie wszystkich zadowoli sposób jego rozwiązania. Najgorsza jest jednak niepewność i poczucie uciekającego czasu, a wraz z nim różnych okazji i szans. Co gorsza, tego czasu zabraknie również na zasadne i znaczące modyfikacje, bo przecież opóźnienie we wdrożeniu dyrektywy jest już bardzo duże. W najlepszym razie możliwe będą jedynie korekty, ale trudno spodziewać się, że uwzględnią one wszystkie istotne postulaty.
Obecny system dał impuls do rozwoju technologii współspalania biomasy oraz do instalacji kolejnych siłowni wiatrowych. Teraz Ministerstwo Gospodarki zapowiada, że nowe prawo ma zmienić zasady, różnicując wsparcie odpowiednim współczynnikiem. Ciekawe, co na tym zyska na przykład fotowoltaika, walcząca o system wsparcia podobny do sprawdzonego w Niemczech „feed-in tariff” (o jego skuteczności piszemy na str. 26). Jak na razie polska energetyka słoneczna jest traktowana… hm, niezbyt troskliwie. Ogólnie nasz system prawno-administracyjny preferuje dużych wytwórców, choć najlepszym rozwiązaniem jest przecież energetyka rozproszona, oparta na małych źródłach. Czy ustawa to zmieni? Niektórzy twierdzą, że nie potrzeba do tego certyfikatów – wystarczą ułatwienia. Zwłaszcza podatkowe.
Niedawno głośno było o „szóstym paliwie”, tj. zaoszczędzonej energii. Sejm uchwalił ustawę o efektywności energetycznej i okazało się, że… nie wszyscy muszą oszczędzać energię. Według wyliczeń Ministerstwa Finansów nie opłaca się zmuszać do oszczędzania sektora publicznego! Wprawdzie w niektórych gminach wyłączana jest „co druga żarówka”, ale żadna taka akcja nie zastąpi systematycznych działań i systemowych zachęt. Więc czekamy!
 
Urszula Wojciechowska
Redaktor naczelna