Wojciech Sz. Kaczmarek

Obserwując z boku nasze życie polityczne, włączając do niego również to gospodarcze i towarzyszące mu dyskusje, komentarze, opinie, zwykłe złośliwości i dowcipy, nieuchronnie dochodzi się do wniosku, że nic nowego nie może się już wydarzyć i nic już nie może człowieka zaskoczyć. Wszystko zostało powiedziane, skomentowane, a także skrytykowane. Zdawałoby się, że już nic nie robi wrażenia.
A jednak… Zrobiły na mnie wrażenie dwie informacje, które pojawiły się jakby trochę na uboczu wielkich tematów politycznych (czyli kto z kim) i gospodarczych (czyli co, a może raczej kto komu). Obie te informacje nie są specjalnie odkrywcze i nie mogę oprzeć się refleksji, że to już było i tylko, niestety, nie minęło. Mam na myśli odkrycie patriotyzmu genetycznego i historycznego.
W pierwszym przypadku, czytając rozmowę z posłem Suskim, przypisującym patriotyzm każdemu posiadaczowi przodków z dyplomem, biorących udział w zrywach narodowych i pielęgnujących wartości, poczułem się patriotą nieco wątpliwym. Co prawda, rodzice mieli dyplomy i – jak mi się wydaje – w rodzinie dbano o wartości, ale obaj dziadkowie dyplomów nie mieli, a dodatkowo służyli w armiach zaborców. Jeden, próbując zdobyć Verdun, poległ za Wilhelma (uwaga! Wehrmacht), drugi u Franciszka Józefa, któremu w pewnym momencie podziękował za współpracę. Stąd pewne wątpliwości, czy biografie mych dziadków „nabijają” mi punktów tak potrzebnych, by „załapać się” na listy PiS.
Patriotyzm genetyczny przypomniał mi czytane za młodu kryminały. Prawda, wydane w PRL. Wiarygodny, w oczach MO, świadek oraz jego przodkowie, co prawda, nie posiadali dyplomów, ale za to walczyli pod Lenino lub od biedy także w II Armii. Co dziwne, na ogół w stopniu sierżanta. Był to jakiś wyróżnik. Oficerowie już owego patriotyzmu nie gwarantowali czy może po prostu służyli w MO. W sumie smutne, ojciec pod Lenino nie był, dziadkowie jacyś dziwni. Ani wtedy, ani teraz nie „łapię się” na listy licencjonowanych patriotów. Mam jakieś dziwne, nieodparte wrażenie, iż poseł Suski musiał czytać te same kryminały.
Patriotyzm genetyczny jest sprawą zawiłą i wymykającą się prostemu rozumieniu, bo niby jak dyplom czy nawet udział w powstaniu styczniowym (ciekawe, czemu nie listopadowe czy wielkopolskie, a co z Wiosną Ludów czy kościuszkowskim?) ma się przełożyć na kod genetyczny? Z mlekiem matki? Z patriotyzmem historycznym sprawa jest prostsza, znana, bo praktykowana o tyle uparcie, o ile bezskutecznie przez licznych w historii, nie tylko naszej, „edukatorów”.
Z grubsza wiadomo, o co chodzi. Młodzież od czasu, gdy minął „wiek złoty” (narzekanie uwiecznione już w literaturze bardzo odległej starożytności), nie słucha starszych, nie wykazuje należytego szacunku ani zrozumienia dla dokonań przodków, a już w żadnym przypadku nie wykazuje widocznych objawów zainteresowania głoszonymi z mównicy nawiązaniami do… Stan ten, niemożliwy do przyjęcia, wymaga oczywiście radykalnej zmiany.
Tak się składa, że historia mego życia związana jest z „przemianami” polegającymi z grubsza na głoszeniu „nowych, jedynie słusznych, potwierdzonych naukowo idei”. Ponieważ czasy się zmieniały, a to ktoś umarł, a to ktoś się naraził, więc metamorfozie podlegały również „jedynie słuszne” prawdy historyczne. Nauczanie owych prawd, które nazywało się wychowaniem patriotycznym, obywatelskim i co tam jeszcze można wymyślić, miało na celu wychowanie nowego człowieka i siłą rzeczy skierowane było do młodzieży, bo starsi okazywali się nie bardzo podatni. Po kilku jednak zmianach interpretacji tych samych faktów historycznych podrastająca młodzież dochodziła do wniosku, iż jedyną rzeczą całkowicie pewną jest data bitwy pod Grunwaldem i tę, o dziwo, większość pamiętała. Natomiast cała interpretacja, a także zestaw owych faktów (ciekawe, co z Okrągłym Stołem) jest sprawą dalece niepewną i niestabilną, gdyż w jednym okresie istniały, w innym już nie, a za to pojawiały się nowe.
W każdym razie posłowi Suskiemu i „edukatorom” życzę wszystkiego najlepszego, w nadziei, że jak zwykle się nie uda.

Tytuł od redakcji