Ostatnio kilkakrotnie brałem udział w dyskusjach na temat rozwoju energetyki odnawialnej. Uczestniczyli w nich przedstawiciele różnych środowisk związanych z wykorzystaniem poszczególnych OZE. Z przykrością stwierdziłem, że zbyt często na tego typu spotkaniach dochodzą do głosu tzw. krzykacze, próbujący zmonopolizować energetykę odnawialną poprzez promocję wyłącznie „jedynego słusznego” źródła. Jedni przekonują, że powinna być wykorzystywana tylko biomasa – wystarczy obciąć dotacje dla energetyki wiatrowej i hydroenergetyki, skierować te pieniądze dla plantatorów wierzby i już w 2010 r. problem udziału zielonej energii w bilansie energetycznym będzie rozwiązany. Od innych natomiast słyszymy, że niepotrzebny jest gaz, ropa, a nawet węgiel, bo przecież geotermia albo kolektory słoneczne nam wystarczą. Coraz częściej też stopień sarmackiego zacietrzewienia i przekonania o słuszności swoich poglądów jest tak wielki, że żadne argumenty, nawet poparte solidnymi dowodami, nie mają szans na przebicie się. Efekt jest taki, że na koniec takiej wymiany poglądów nagle pojawia się jakiś orędownik energetyki jądrowej i w podsumowaniu stwierdza, że najlepszym odnawialnym źródłem energii jest wzbogacony uran, a „wiatrakowcy”, „biomasowcy”, „geotermowcy” i inni niech się wybiją we własnym ogródku i będzie spokój. Niestety, w tych dyskusjach często występują tzw. autorytety naukowe, a przysłuchują się im przedstawiciele parlamentu, podat...