Zadane nam przez UE 15% udziału energii z OZE dotyczy nie tylko prądu, ale również ciepła i chłodu. Znawcy tematu dzielą się na optymistów i pesymistów. Ci pierwsi uważają, że jest to zadanie bardzo trudne, a ci drudzy bez ogródek mówią: „to nierealne”. Łatwo zauważyć, że podobne postawy i oceny dotyczą szans naszego dobrego przygotowania do Euro 2012. Ale wróćmy do naszej branży. Otóż wspomnianych optymistów coraz silniej wspiera środowisko związane z energetyką wiatrową. Uważa ono bowiem, że wiatr może nam „nadmuchać” znacznie więcej megawatów – a tym samym zwiększyć udział OZE – niż się powszechnie sądzi. „Wiatrowcy” czują się pod tym względem marginalizowani w stosunku do „biomasowców”.
Za biomasą przemawia fakt, że można z niej wyprodukować zarówno energię elektryczną, jak i cieplną. Natomiast z wiatru da się „zrobić” tylko prąd. Co więcej, na rynek biomasy – owszem, wciąż słabo zorganizowany – mamy jakiś wpływ, np. odnośnie źródeł pozyskania surowca (plantacje, lasy, odpady…). A wiatr wieje lub nie i nic na to nie poradzimy. Oczywiście są mapy i obserwacje, które pomagają ten żywioł okiełznać w przewidywaniach i analizach. Jednak tym biznesem i tak rządzi natura, której kaprysy zaskakują. W każdym razie wg szacunków Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej do 2020 r. aż 13 tys. MW mogłoby pochodzić właśnie z tego źródła. Analizy UE wskazują tu nawet na 14 tys. MW, ale ostrożne kalkulacje rządowe mówią już tylko o 6 tys. MW. Różnica ogromna, bo i w tej energetycznej niszy są optymiści i pesymiści. Tylko którzy z nich są bardziej realistami?!
Tak czy owak niedawna konferencja w Ożarowie miała przekonać do intensyfikacji rozwoju energetyki wiatrowej. I widać było, że „klimat dla wiatru” jest coraz korzystniejszy – nie tylko na specjalnych mapach. Nawet skrajni „ekoornitolodzy” zaczęli konstruktywnie dyskutować na temat farm wiatrowych. Również w mediach mniej jest katastroficznych wypowiedzi w stylu: „rzeźnia dla ptaków”, a więcej rzeczowych argumentów w kierunku rozsądnego kompromisu. Dmucha zatem na lepsze, choć barier w głowach i przepisach jest wciąż sporo. W ich likwidowaniu pomogą zapewne tak obiecujące plany, jak te, które dotyczą elektrowni wiatrowych na morzu. Postęp technologiczny i potrzeby energetyczne są przecież tak wielkie, że to, co wydaje się dopiero pieśnią przyszłości, już wkrótce może być pięknie i chórem odśpiewane. Przyznam, że „energetyczny wiatr” natchnął mnie ostatnio optymizmem. Choć nie aż tak wielkim, by zapomnieć, że do realizacji ambitnych celów potrzebne są najpierw pieniądze. Ale i o nie jest już podobno łatwiej. Oby tak było!

Urszula Wojciechowska
Redaktor naczelna