Coraz więcej przedsiębiorstw wodociągowych podejmuje walkę z nieszczelnościami swoich sieci. Jest to zdroworozsądkowe podejście, zmniejszające straty wody (a więc koszty eksploatacji) i podnoszące jej jakość w punkcie poboru. Ta gra, wbrew pozorom, idzie o bardzo dużą stawkę – o nasze zdrowie.

Jest tak, dlatego że kilkadziesiąt procent przecieków może od czasu do czasu zassać wodę z otoczenia przewodów wodociągowych. W najlepszym przypadku jest to woda gruntowa, a w najgorszym „pachnący” wyciek z nieszczelnych złączy rur kanalizacyjnych. Jeśli komuś wydaje się, że to jego nie dotyczy, wówczas powinien z większą uwagą ponownie przestudiować statystyki dotyczące zachorowalności. Wiele jest tam bowiem przypadków chorób, dla których nie wymieniono żadnych bezpośrednich przyczyn. Stąd wszyscy zgadzają się z potrzebą utrzymywania sieci wodociągowych w szczelności. Ale to tylko jedna strona medalu, gdyż kupując sprzęt do detekcji wycieków i budując sieć monitoringu strat, rozpoczynamy konkretny, wieloletni proces technologiczny. I nie jest to bynajmniej jakiś „awaryjny” zakup wyposażenia bez dalszych konsekwencji.
Jeśli uważnie przyjrzymy się wyszukiwaniu wycieków w kraju i za granicą wówczas, dostrzeżemy pewną zasadniczą rozbieżność. W Polsce dokonujemy detekcji wycieków przeważnie na sposób ekstensywny. Kupujemy sprzęt i oczekujemy od pracowników przyniesienia jak największych „plonów”. Za granicą po konkretnym proce...