Zdiagnozować pacjenta
Ludwik Węgrzyn
starosta bocheński
prezes Zarządu Związku Powiatów Polskich
Po burzliwym drugim półroczu ubiegłego roku bez większych wydarzeń minęły święta Bożego Narodzenia, przy niezbyt głośnych i jeszcze mniej kolorowych fajerwerkach minął Sylwester i wreszcie nadszedł oczekiwany nowy 2006 r. Jest on szczególny dla samorządu terytorialnego, zwłaszcza powiatów. Ten wyjątkowy charakter zawdzięczamy wydarzeniom, do których powinniśmy się już przyzwyczaić w 15-leciu funkcjonowania nowego, odrodzonego samorządu terytorialnego. To upływająca czteroletnia kadencja i ustawowo – lub, jak niektórzy twierdzą, konstytucyjnie – określone wybory władz uchwałodawczej i wykonawczej. Niestety, znów powraca tendencja sprawujących władzę do poprawiania tego, co w całym systemie administracji publicznej wcale nie najgorzej funkcjonuje – administracji samorządowej. I tak niespełna dwa miesiące po wyborach parlamentarnych i powyborczych bólach związanych z wyłonieniem rządu jeszcze nie do końca powołany wicepremier – minister ds. administracji publicznej zakrzyknął, iż zapisane w programie wyborczym zwycięskiego ugrupowania politycznego „Tanie państwo” najłatwiej będzie zrealizować poprzez likwidację części, a może nawet wszystkich powiatów. Bo przecież społeczeństwo z radością oczekuje dnia, kiedy przestanie funkcjonować ten znienawidzony przez ludzi szczebel samorządu. Tezę taką można by ostatecznie zrozumieć, ba, nawet zaakceptować, gdyby poparta została jednym przynajmniej wnioskiem czy postulatem płynącym od narodu, na który powołuje się aktualnie sprawujący władzę pierwszy urzędnik w państwie. Podczas spotkania Zarządu Związku Powiatów Polskich z wiceministrem spraw wewnętrznych i administracji na pytanie, w jakim województwie, powiecie czy też gminie sformułowano takie właśnie wnioski, zabrakło odpowiedzi.
W moich nieco zgorzkniałych rozważaniach pojawia się pytanie, ile razy można używać – jako tematu „dyżurnego” – zmian w ustroju samorządowym państwa i czemu ma służyć takie właśnie działanie?
Administrację publiczną, w tym także samorządową, należy reformować i racjonalizować jej funkcjonowanie. Mówię o tej konieczności przynajmniej od kilku lat, lecz nie zaczynajmy remontu tego publicznego gmachu od jego zburzenia. Zacznijmy może od dokonania głębokiej i merytorycznej diagnozy stanu istniejącego. Jeżeli jednym tchem ogłasza się konieczność likwidacji części samorządu terytorialnego, to w sposób jasny i zrozumiały (zwłaszcza dla przeciętnego obywatela, który niekoniecznie musi się znać na niuansach administracji) powiedzmy, co jest w działaniu tej administracji zbyteczne i na ile ta reforma ułatwi życie zwykłemu Kowalskiemu, któremu przecież ta administracja ma służyć. Jeżeli takiej informacji społeczeństwu nie przekażemy, to nikt takich działań nie zrozumie, a tym bardziej nie zaakceptuje.
Dokończenie rozpoczętej kilkanaście lat temu reformy administracji publicznej i ostateczne zamknięcie tego rozdziału jest rzeczą konieczną, a nawet nieodzowną.
Nie można jednak tego robić z roku na rok w oparciu o doraźne potrzeby rządzących, bez względu na to, jaka opcja polityczna rządzi w naszym kraju. Wielokrotnie – także na łamach „Przeglądu Komunalnego” – apelowałem o wprowadzenie standardów dla administracji samorządowej i rządowej.
Nie można realizować zadań publicznych racjonalnie bez określenia konkretnych zasad, sprowadzających się do precyzyjnie określonych praw obywatela i obowiązków urzędnika. Pracownicy administracji publicznej są tacy, jakie jest społeczeństwo – to tylko pochodna naszych wad i zalet. Na szczęście tych drugich jest zdecydowanie więcej, lecz – jak mówi przysłowie – łyżka dziegciu potrafi zniszczyć beczkę miodu. Sam od wielu lat jestem pracownikiem administracji (najpierw rządowej, a potem samorządowej). Staram się nadążać za zmieniającymi się nieustannie przepisami i wynikającymi z nich kompetencjami i przychodzi mi to z coraz większą trudnością. Stanowione w ostatnich kilkunastu latach prawo jest coraz gorsze. Przepisy wykonawcze prawie nigdy nie ukazują się wraz z ustawą, której dotyczą, a przepisy jednolite istnieją w formie szczątkowej (chcąc więc na bieżąco realizować zadania związane ze znowelizowanym prawem trzeba samemu ręcznie nanosić poprawki i aktualizować przepisy. Najtrudniejszy – obok skutków ekonomicznych wprowadzanych nowelizacji i nowego prawa – jest chyba jednak brak jego jednolitości. W sprawach podobnych (lub identycznych) różne organy odwoławcze i sądy administracyjne wydają diametralnie odmienne orzeczenia. I co ma z tym zrobić urzędnik, który nie zawsze potrafi się w tej dżungli znaleźć? Osobnym tematem jest rozdęte, wielostopniowe postępowanie odwoławcze, które kapitalnie wydłuża czas załatwienia sprawy?
Dlatego też, aby oceniać system administracji publicznej, najpierw pacjenta zdiagnozujmy, a dopiero potem przystępujmy do resekcji zbędnych organów.
Mam nadzieję, iż ten kolejny rok, rok wyborów samorządowych, nie sprowadzi tej ważnej dla każdego człowieka, a nie wyłącznie dla urzędników i polityków tematyki do programów negatywnych i prześcigania się, która opcja polityczna jest w stanie więcej obiecać i która założy, iż da się realizować zadania publiczne bez potrzeby funkcjonowania aparatu administracyjnego.
Zupełnie na marginesie pozostawiłem rzecz najważniejszą: z jakich środków samorząd będzie te zadania finansował? Decentralizacja zadań jest wyraźnie widoczna, ale nie mniej wyrazista jest centralizacja finansów. Środki prorozwojowe – poza funduszami pomocowymi z Unii Europejskiej – praktycznie nie istnieją. Jedną z przesłanek zmian w podziale administracyjnym był fakt (przynajmniej głoszony w mediach przez premiera), że wykorzystanie środków unijnych na lata 2004-2006 nie przekracza 4-5%. Winne miały być temu powiaty, które praktycznie w największym stopniu zostały odsunięte od możliwości korzystania z tych środków. Ale znane jest także przysłowie „Kowal zawinił, a cygana powiesili”.
Dlatego też pragnę zwrócić się z pytaniem do prawie 150-osobowej reprezentacji samorządów w Sejmie, dlaczego nie zabrali głosu i nie zajęli stanowiska w sprawie zmian w systemie samorządowym państwa.
Czyżby samorząd był tylko trampoliną do sukcesu, a po zwycięstwie czekają, aby następna kadencja była „z głowy”. A jak będzie ona krótka?
Tytuł od redakcji
starosta bocheński
prezes Zarządu Związku Powiatów Polskich
Po burzliwym drugim półroczu ubiegłego roku bez większych wydarzeń minęły święta Bożego Narodzenia, przy niezbyt głośnych i jeszcze mniej kolorowych fajerwerkach minął Sylwester i wreszcie nadszedł oczekiwany nowy 2006 r. Jest on szczególny dla samorządu terytorialnego, zwłaszcza powiatów. Ten wyjątkowy charakter zawdzięczamy wydarzeniom, do których powinniśmy się już przyzwyczaić w 15-leciu funkcjonowania nowego, odrodzonego samorządu terytorialnego. To upływająca czteroletnia kadencja i ustawowo – lub, jak niektórzy twierdzą, konstytucyjnie – określone wybory władz uchwałodawczej i wykonawczej. Niestety, znów powraca tendencja sprawujących władzę do poprawiania tego, co w całym systemie administracji publicznej wcale nie najgorzej funkcjonuje – administracji samorządowej. I tak niespełna dwa miesiące po wyborach parlamentarnych i powyborczych bólach związanych z wyłonieniem rządu jeszcze nie do końca powołany wicepremier – minister ds. administracji publicznej zakrzyknął, iż zapisane w programie wyborczym zwycięskiego ugrupowania politycznego „Tanie państwo” najłatwiej będzie zrealizować poprzez likwidację części, a może nawet wszystkich powiatów. Bo przecież społeczeństwo z radością oczekuje dnia, kiedy przestanie funkcjonować ten znienawidzony przez ludzi szczebel samorządu. Tezę taką można by ostatecznie zrozumieć, ba, nawet zaakceptować, gdyby poparta została jednym przynajmniej wnioskiem czy postulatem płynącym od narodu, na który powołuje się aktualnie sprawujący władzę pierwszy urzędnik w państwie. Podczas spotkania Zarządu Związku Powiatów Polskich z wiceministrem spraw wewnętrznych i administracji na pytanie, w jakim województwie, powiecie czy też gminie sformułowano takie właśnie wnioski, zabrakło odpowiedzi.
W moich nieco zgorzkniałych rozważaniach pojawia się pytanie, ile razy można używać – jako tematu „dyżurnego” – zmian w ustroju samorządowym państwa i czemu ma służyć takie właśnie działanie?
Administrację publiczną, w tym także samorządową, należy reformować i racjonalizować jej funkcjonowanie. Mówię o tej konieczności przynajmniej od kilku lat, lecz nie zaczynajmy remontu tego publicznego gmachu od jego zburzenia. Zacznijmy może od dokonania głębokiej i merytorycznej diagnozy stanu istniejącego. Jeżeli jednym tchem ogłasza się konieczność likwidacji części samorządu terytorialnego, to w sposób jasny i zrozumiały (zwłaszcza dla przeciętnego obywatela, który niekoniecznie musi się znać na niuansach administracji) powiedzmy, co jest w działaniu tej administracji zbyteczne i na ile ta reforma ułatwi życie zwykłemu Kowalskiemu, któremu przecież ta administracja ma służyć. Jeżeli takiej informacji społeczeństwu nie przekażemy, to nikt takich działań nie zrozumie, a tym bardziej nie zaakceptuje.
Dokończenie rozpoczętej kilkanaście lat temu reformy administracji publicznej i ostateczne zamknięcie tego rozdziału jest rzeczą konieczną, a nawet nieodzowną.
Nie można jednak tego robić z roku na rok w oparciu o doraźne potrzeby rządzących, bez względu na to, jaka opcja polityczna rządzi w naszym kraju. Wielokrotnie – także na łamach „Przeglądu Komunalnego” – apelowałem o wprowadzenie standardów dla administracji samorządowej i rządowej.
Nie można realizować zadań publicznych racjonalnie bez określenia konkretnych zasad, sprowadzających się do precyzyjnie określonych praw obywatela i obowiązków urzędnika. Pracownicy administracji publicznej są tacy, jakie jest społeczeństwo – to tylko pochodna naszych wad i zalet. Na szczęście tych drugich jest zdecydowanie więcej, lecz – jak mówi przysłowie – łyżka dziegciu potrafi zniszczyć beczkę miodu. Sam od wielu lat jestem pracownikiem administracji (najpierw rządowej, a potem samorządowej). Staram się nadążać za zmieniającymi się nieustannie przepisami i wynikającymi z nich kompetencjami i przychodzi mi to z coraz większą trudnością. Stanowione w ostatnich kilkunastu latach prawo jest coraz gorsze. Przepisy wykonawcze prawie nigdy nie ukazują się wraz z ustawą, której dotyczą, a przepisy jednolite istnieją w formie szczątkowej (chcąc więc na bieżąco realizować zadania związane ze znowelizowanym prawem trzeba samemu ręcznie nanosić poprawki i aktualizować przepisy. Najtrudniejszy – obok skutków ekonomicznych wprowadzanych nowelizacji i nowego prawa – jest chyba jednak brak jego jednolitości. W sprawach podobnych (lub identycznych) różne organy odwoławcze i sądy administracyjne wydają diametralnie odmienne orzeczenia. I co ma z tym zrobić urzędnik, który nie zawsze potrafi się w tej dżungli znaleźć? Osobnym tematem jest rozdęte, wielostopniowe postępowanie odwoławcze, które kapitalnie wydłuża czas załatwienia sprawy?
Dlatego też, aby oceniać system administracji publicznej, najpierw pacjenta zdiagnozujmy, a dopiero potem przystępujmy do resekcji zbędnych organów.
Mam nadzieję, iż ten kolejny rok, rok wyborów samorządowych, nie sprowadzi tej ważnej dla każdego człowieka, a nie wyłącznie dla urzędników i polityków tematyki do programów negatywnych i prześcigania się, która opcja polityczna jest w stanie więcej obiecać i która założy, iż da się realizować zadania publiczne bez potrzeby funkcjonowania aparatu administracyjnego.
Zupełnie na marginesie pozostawiłem rzecz najważniejszą: z jakich środków samorząd będzie te zadania finansował? Decentralizacja zadań jest wyraźnie widoczna, ale nie mniej wyrazista jest centralizacja finansów. Środki prorozwojowe – poza funduszami pomocowymi z Unii Europejskiej – praktycznie nie istnieją. Jedną z przesłanek zmian w podziale administracyjnym był fakt (przynajmniej głoszony w mediach przez premiera), że wykorzystanie środków unijnych na lata 2004-2006 nie przekracza 4-5%. Winne miały być temu powiaty, które praktycznie w największym stopniu zostały odsunięte od możliwości korzystania z tych środków. Ale znane jest także przysłowie „Kowal zawinił, a cygana powiesili”.
Dlatego też pragnę zwrócić się z pytaniem do prawie 150-osobowej reprezentacji samorządów w Sejmie, dlaczego nie zabrali głosu i nie zajęli stanowiska w sprawie zmian w systemie samorządowym państwa.
Czyżby samorząd był tylko trampoliną do sukcesu, a po zwycięstwie czekają, aby następna kadencja była „z głowy”. A jak będzie ona krótka?
Tytuł od redakcji