Że tak powiem
Nihil novi sub sole (nic nowego pod słońcem). Cóż bowiem nowego może się pod słońcem wydarzyć. Obchodzimy 12 rocznicę początku manipulowania przy finansach samorządowych i ciągle obracamy się w tym samym, zaklętym kręgu niemożności i tego samego modelu rozumowania.
Kolejny już raz – pytanie do zainteresowanych: który? – resort finansów przystąpił do prac nad projektem nowej ustawy o dochodach jednostek samorządu terytorialnego. Na razie mówi się o założeniach. Powołano nawet specjalny, międzyresortowy zespół do realizacji tego szczytnego celu. Nie chcę niczego przesądzać i naprawdę życzę resortowi, by tym razem się udało. W przeszłości bowiem wychodziło z tego coś, co nazywano w języku oficjalnym ustawą tymczasową. Na rok, na dwa… w zależności od okoliczności i nacisku kolejnych lobby.
Zmianie nie ulegała również wszechwiedza centralnej administracji, która co prawda nie wiedziała ile co kosztuje, ale dysponowała znakomitą wiedzą ile powinno kosztować i na tej podstawie formułowała treści wiekopomnych reform. Wszechwiedza ta kosztowała pewnego ministra dymisję, ale był to wyjątek i jak się wydaje wniosków z tej nauki, jak na razie przynajmniej, nie wyciągnięto.
Jak wszystkie dziedziny życia w naszym kraju, tak samorząd terytorialny potrzebuje stabilizacji warunków swego działania. Dwanaście już lat życie naszego kraju miota się od jednej, robionej najczęściej ad hoc, ustawy do drugiej, robionej w równie przemyślany sposób. W tych warunkach ustalenie logicznej, średnioterminowej chociażby, filozofii działania jest zupełnie wykluczone, a kto wie być może jest nawet szkodliwe. W mojej rodzinie funkcjonowało kiedyś określenie takiego stanu rzeczy: “życie z łapy do papy”, co znaczyło wydawanie wszystkiego zanim warunki się zmienią.
Planowanie długoterminowe wymaga spokoju i pewności, że warunki wyjściowe, które przyjęto na początku procesu myślowego, nie ulegną zmianie do zakończenia realizacji przedmiotu planowania.
Jak się dowiadujemy, zamierza się odejść od systemu dotacji i subwencji w związku ze zmianą części zadań zleconych na zadania własne i zwiększeniem dochodów własnych. Przewiduje się oparcie dochodów samorządu terytorialnego na wpływach z tytułu podatku dochodowego od osób prawnych (z roku na rok coraz mniejszy), fizycznych (również malejący, a w strategii państwa ma on słusznie zostać zastąpiony przez podatki pośrednie) i rolnego, karty podatkowej oraz opłaty skarbowej. Czyli po staremu. Podstawą do wyliczeń jest znany twórcom założeń koszt wykonywania zadań oraz znana im również wysokość wpływów. W przyszłości? Dokładnie tak! Budzi to, oczywiście słusznie, optymizm i zaufanie wszystkich zainteresowanych.
Dotychczasowe efekty tych szacunków nie są zachwycające. Założenia są, jak się łatwo domyśleć, bardziej optymistyczne niż szara, przez nikogo nie chciana, rzeczywistość. Wpływy rzeczywiste są do 25% niższe niż zakładano.
Założenia te jednak stanowią podstawę do określenia należnego samorządowi terytorialnemu procentu od owych wpływów w skali kraju. O ile jednak, w przypadku stwierdzenia przeszacowania dokonuje się korekty budżetu państwa, o tyle samorządy muszą jej dokonać same. Wydatków na zadania zlecone ograniczyć nie można. Podejmuje się więc jedyną możliwą czynność, znaną każdemu kto pracuje w samorządzie, ogranicza się inwestycje. Te wieloletnie, które planuje się z wyprzedzeniem, te jednoroczne, które czekały na swoją kolej oraz remonty. Wszystko ku uciesze prasy, która ma o czym pisać, a także opozycji, która ma co krytykować.
Jakoś nie słychać o starym już pomyśle Związku Miast Polskich, by do dochodów własnych samorządów zaliczyć część wpływu z tytułu VAT. Byłoby to naturalnym powiązaniem społecznej aktywności z możliwościami danego samorządu. Już słyszę głosy protestu miłośników wszelakich równości.
Na koniec element optymizmu. Życie jednak idzie do przodu. Tylko gdzie on, tak naprawdę, jest?
Wojciech Sz. Kaczmarek
Kolejny już raz – pytanie do zainteresowanych: który? – resort finansów przystąpił do prac nad projektem nowej ustawy o dochodach jednostek samorządu terytorialnego. Na razie mówi się o założeniach. Powołano nawet specjalny, międzyresortowy zespół do realizacji tego szczytnego celu. Nie chcę niczego przesądzać i naprawdę życzę resortowi, by tym razem się udało. W przeszłości bowiem wychodziło z tego coś, co nazywano w języku oficjalnym ustawą tymczasową. Na rok, na dwa… w zależności od okoliczności i nacisku kolejnych lobby.
Zmianie nie ulegała również wszechwiedza centralnej administracji, która co prawda nie wiedziała ile co kosztuje, ale dysponowała znakomitą wiedzą ile powinno kosztować i na tej podstawie formułowała treści wiekopomnych reform. Wszechwiedza ta kosztowała pewnego ministra dymisję, ale był to wyjątek i jak się wydaje wniosków z tej nauki, jak na razie przynajmniej, nie wyciągnięto.
Jak wszystkie dziedziny życia w naszym kraju, tak samorząd terytorialny potrzebuje stabilizacji warunków swego działania. Dwanaście już lat życie naszego kraju miota się od jednej, robionej najczęściej ad hoc, ustawy do drugiej, robionej w równie przemyślany sposób. W tych warunkach ustalenie logicznej, średnioterminowej chociażby, filozofii działania jest zupełnie wykluczone, a kto wie być może jest nawet szkodliwe. W mojej rodzinie funkcjonowało kiedyś określenie takiego stanu rzeczy: “życie z łapy do papy”, co znaczyło wydawanie wszystkiego zanim warunki się zmienią.
Planowanie długoterminowe wymaga spokoju i pewności, że warunki wyjściowe, które przyjęto na początku procesu myślowego, nie ulegną zmianie do zakończenia realizacji przedmiotu planowania.
Jak się dowiadujemy, zamierza się odejść od systemu dotacji i subwencji w związku ze zmianą części zadań zleconych na zadania własne i zwiększeniem dochodów własnych. Przewiduje się oparcie dochodów samorządu terytorialnego na wpływach z tytułu podatku dochodowego od osób prawnych (z roku na rok coraz mniejszy), fizycznych (również malejący, a w strategii państwa ma on słusznie zostać zastąpiony przez podatki pośrednie) i rolnego, karty podatkowej oraz opłaty skarbowej. Czyli po staremu. Podstawą do wyliczeń jest znany twórcom założeń koszt wykonywania zadań oraz znana im również wysokość wpływów. W przyszłości? Dokładnie tak! Budzi to, oczywiście słusznie, optymizm i zaufanie wszystkich zainteresowanych.
Dotychczasowe efekty tych szacunków nie są zachwycające. Założenia są, jak się łatwo domyśleć, bardziej optymistyczne niż szara, przez nikogo nie chciana, rzeczywistość. Wpływy rzeczywiste są do 25% niższe niż zakładano.
Założenia te jednak stanowią podstawę do określenia należnego samorządowi terytorialnemu procentu od owych wpływów w skali kraju. O ile jednak, w przypadku stwierdzenia przeszacowania dokonuje się korekty budżetu państwa, o tyle samorządy muszą jej dokonać same. Wydatków na zadania zlecone ograniczyć nie można. Podejmuje się więc jedyną możliwą czynność, znaną każdemu kto pracuje w samorządzie, ogranicza się inwestycje. Te wieloletnie, które planuje się z wyprzedzeniem, te jednoroczne, które czekały na swoją kolej oraz remonty. Wszystko ku uciesze prasy, która ma o czym pisać, a także opozycji, która ma co krytykować.
Jakoś nie słychać o starym już pomyśle Związku Miast Polskich, by do dochodów własnych samorządów zaliczyć część wpływu z tytułu VAT. Byłoby to naturalnym powiązaniem społecznej aktywności z możliwościami danego samorządu. Już słyszę głosy protestu miłośników wszelakich równości.
Na koniec element optymizmu. Życie jednak idzie do przodu. Tylko gdzie on, tak naprawdę, jest?
Wojciech Sz. Kaczmarek