Marzec 2001 r. jest we Francji miesiącem wyborów do samorządów lokalnych. W 36 tys. gmin francuskich zostanie wybranych tyluż merów i ich zastępców oraz 498 tys. radnych. Liczby imponujące, zważywszy, że ludnościowo, ze swymi 59 milionami mieszkańców, Francja nie jest aż taką potęgą.
Od paru miesięcy centralna telewizja i prasa zajmują się z dużym natężeniem problemem wyborów. I to nie tylko aferami lub pseudoaferami, nie tylko spekulacjami, która to partia tym razem odniesie zwycięstwo i osiągnie przewagę w radach oraz pod względem ilości merów, jak nasze media. Podają również realny przegląd dotychczasowych osiągnięć, programów rywalizujących ugrupowań, a także charakterystyki konkurentów na stanowisko mera. Lektura zaiste pasjonująca. W ciągu dwóch miesięcy otrzymuje się przegląd większych gmin, czyli miast, co pozwala się zorientować w stanie ich inwestycji i poziomie życia.
Polska polityka informacyjna w tym zakresie sprawia żałosne wrażenie, że ten zakres życia publicznego nikogo nie interesuje. Nie pamiętam żadnych analiz stanu miast, nie pamiętam by ktoś pisał o konkretnych programach wyborczych, by ktoś próbował ułatwić wyborcom decyzję, czy choćby zainteresować ich problematyką miejscowości, w której mieszkają. Odnosi się to zresztą nie tylko do mediów centralnych, również media lokalne nie są skłonne interesować się, w taki sposób, tym co się na terenie ich działania odbywa. Co innego gdy jakiś, na ogół niemożliwy do zidentyfikowania, informator szepnie coś o jakiejś, jak mu się wydaje, aferze.
Jednym słowem mniej tu jakoś “polskiej pyskówki”, a dużo rzetelnej informacji. W związku z tym i tutejsi politycy lokalni, których znaczna liczba jest również politykami na skalę państwa, a także Europy, mają inny styl uprawiania propagandy. Na ogół nie obiecują likwidacji podatków, nie obiecują, że jak tylko dojdą do władzy wszystko zmieni się na lepsze, a miasto zamieni się w “raj” już w pierwszym tygodniu po wyborach.
W kontekście tych wyborów jawi się pewna ciekawostka. Otóż na fali ruchów feministycznych, a zwłaszcza walki o równouprawnienie kobiet, w bardzo wielu państwach zachodnich oraz instytucjach międzynarodowych, pod naciskiem ambitnych Pań, przeforsowano przepisy o minimalnym uczestnictwie kobiet w danym gremium. Musi ich być przynajmniej tyle i już.
Biorąc pod uwagę stosunkowo niewielkie zainteresowanie i udział kobiet w życiu publicznym stwarza to pewne problemy. Konkurencja na “rynku męskim” jest o wiele większa niż na “żeńskim”, a po drugie skąd wziąć odpowiednią liczbę pań.
6 czerwca 2000 r., po wprowadzeniu poprawki do konstytucji, we Francji przegłosowano prawo o parytecie. Na razie wygląda to niegroźnie. Listy kandydatów na radnych, w gminach powyżej 3,5 tys. mieszkańców, muszą zawierać 50% przedstawicielek płci pięknej. Sprawa dotyczy jak dotąd 2767 francuskich gmin, ale jak zauważa sekretarz generalna “Obserwatorium parytetu”, instytucji podlegającej bezpośrednio premierowi, ma tendencję do rozszerzania.
Na razie nie wiadomo, czy partiom biorącym udział w wyborach uda się zgromadzić owe 50% kobiet oraz co stanie się w przypadku niepowodzenia.
Na podstawie dyskusji publicznej, w której prym wiodą organizacje kobiece, można już przewidzieć dalszy rozwój procesu feminizacji życia politycznego we Francji. Kolejnym krokiem będzie najprawdopodobniej rozszerzenie prawa parytetu na wszystkie gminy, a następnym wprowadzenie parytetu na stanowiskach merów, 50% merów – kobiety. Potem popracujemy dalej.
Niezależnie od tego co się na ten temat myśli, sprawa zasługuje na uwagę.

Wojciech Szczęsny Kaczmarek