Kiedyś na początku lat 90-tych, zacząłem uczestniczyć w posiedzeniach ciała, które nosiło wtedy nazwę “Stała Konferencja Władz Lokalnych i Regionalnych”. Miejscem spotkań owego szacownego gremium, składającego się z ludzi doświadczonych w pracy w samorządzie lokalnym, czy terytorialnym zachodniej Europy, był i jest do dzisiaj Strasburg. Delegacja polskiego rządu, jako pierwsza z tej części Europy, która zaczynała okres transformacji swego systemu politycznego i administracyjnego, została zaproszona do udziału w posiedzeniu w charakterze obserwatora. Mieliśmy zapoznać się ze strukturami i działaniem samorządów w krajach, które od dawna i bez żadnych przeszkód budowały swe demokracje. Wrażenie było duże. My, którzy dopiero odkrywaliśmy, jak się nam wtedy wydawało, wyłącznie pozytywy działania samorządu i przekazywania kompetencji z administracji centralnej, byliśmy oczarowani. “Konferencja” zajmowała się wszystkim. Ochroną środowiska, prawami mniejszości narodowych i imigrantów, oceną stopnia demokratyzacji krajów przechodzących transformacje, nadzorowaniem sposobu przeprowadzania wyborów i oczywiście, przede wszystkim, tym co wtedy było bardzo dla wszystkich bardzo ważne, “Europejska Kartą Samorządu Lokalnego”. Traktowano ją jako konstytucję europejskiego samorządu. Polska “Kartę” szybko ratyfikowała i staliśmy się pełnoprawnymi członkami “Konferencji”. Uczestniczyliśmy w jej pracach regularnie i aktywnie, szybko nabierając doświadczeń i ucząc się od “mistrzów”.
Już wkrótce widzieliśmy że Polska jest jednym z niewielu państw, które dokonały, tak wymaganej przez “mistrzów” ratyfikacji, że w Anglii samorząd lokalny nie ma praktycznie żadnych uprawnień, a burmistrz, niezależnie od wspaniałomyślności noszonego tytułu, używany jest wyłącznie do noszenia łańcucha i przecinania wstęg, że w Holandii burmistrza mianuje królowa, że “uczniowie” sami o tym nie wiedząc na wielu polach już prześcignęli “mistrzów”. “Mistrzom” absolutnie to nie przeszkadza w dalszych ocenach stopnia naszego postępu i pouczaniu jak to sobie wyobrażają i jak to należy organizować. Należy oczywiście przyjąć ustawodawstwo europejskie. Na pytanie: jakie? – precyzyjnej odpowiedzi brak. W zależności od przynależności państwowej rozmówcy sugeruje się wersję francuską, niemiecką, szwedzką…
Te doświadczenia przeniesione na nasze starania akcesyjne do Unii Europejskiej pozwalają zrozumieć przyjemniej część naszych kłopotów.
Ci sami “mistrzowie”, tyle że w innej instytucji, domagają się w imię demokracji lub jedności Europy, dopasowania się kandydatów do ustalonych reguł. Tych przestrzeganych, ale także tych, które wszyscy omijają, bądź których z różnych ważnych powodów nie zdążyli od paru dobrych lat wprowadzić do swych narodowych systemów prawnych.
Należy więc dokładnie zbadać, czy np. nasze zakłady przetwórstwa spożywczego na pewno spełniają normy europejskie, bo może uda się wyeliminować potencjalną konkurencję, bo może stosowano tak zalecane przez “Brukselę” pasze przemysłowe, bo może stosowano zakazane przez nią szczepienia. Może w momencie histerii z krowami i owcami, da się rzucić stare hasło “łapaj złodzieja”. Nie tylko my, tamci też. A że nie ma? To nic, zawsze może się zdarzyć.
Parę dni temu na Korsyce, zwanej również “wyspą piękna”, zobaczyłem obraz typowy dla “mistrzów”. Dosyć wysoko w górach, w pobliżu stolicy departamentu Górnej Korsyki, w okolicy zachwalanej przez przewodniki, ogromne wysypisko odpadów komunalnych. Na wysypisku, żeby było bardziej malowniczo, pasą się krowy. Organizacyjnie jest to bardzo proste. Wystarczy wjechać na górę, przechylić samochód, a odpady same polecą w dół. Kiedy kotlina zostanie zasypana, jedziemy do następnej. Jest ich tu naprawdę bardzo wiele i wystarczy na wiele lat. Koszty żadne, również wypasu. Z Brukseli widać.
Panowie burmistrzowie naszych gmin górskich. Wiem, że nie macie funduszy, a problem wysypisk jest porównywalny z problemem rozbrajania bomby. Podaję rozwiązanie. Zawsze można powołać się na przykład wysoko rozwiniętych krajów unijnych. Pouczenia jakoś wytrzymacie.

Wojciech Sz. Kaczmarek