Że tak powiem
Miało być na inny temat, ale znowu powróciło pytanie dotyczące sposobu wyboru “burmistrza”. Jak słychać
nowy parlament dojrzał jednak do dyskusji tematu, w istocie będącego pytaniem o przyszłość polskiego samorządu. Czas chyba już nagli. Wybory samorządowe za parę miesięcy, a wyraźnie widać, że dotychczasowa formuła, w mijającej kadencji doprowadzona do “partyjnego absurdu”, już się przeżyła. W opinii publicznej notowania samorządów zdecydowanie spadły, ale ilość postępowań w sprawach związanych z “uelastycznianiem” prawa, wręcz przeciwnie.
Z grubsza rzecz biorąc stanowiska w dyskusji na temat procedury wyboru burmistrza da się podzielić na trzy grupy: 1. wybory bezpośrednie we wszystkich 2489 gminach: PO, PSL i Samoobrona; 2. wybory bezpośrednie w 2152 gminach małych: SLD (uprzednio wystąpiło z inicjatywą wyborów bezpośrednich bez wyjątków) i UP; 3. procedura dotychczasowa: PiS i UW.
Mój stosunek do problemu jest od wielu lat jasny. Uważam, że podobnie jak w większości państw Europy, burmistrz powinien być wybierany w wyborach bezpośrednich, niezależnie od wersji, która zostanie przyjęta. Dla uzupełnienia informacji prasowych podaję system francuski, w którym burmistrzem zostaje lider listy. Kampania dotyczy zasadniczo tylko liderów i na nich głosują wyborcy. W radzie nie ma żadnej “powyborczej przepychanki”. Sprawa jest jasna od samego początku. Nikt się też nie przejmuje problemem, który u nas urasta do rangi symbolu myślenia nie tylko o samorządzie, ale o całym państwie: “co będzie, gdy społeczeństwo dokona złego wyboru, kto i w jaki sposób odwoła burmistrza?”.
I to założenie o złych intencjach burmistrzów determinuje myślenie przeciwników bezpośredniego wyboru tak dalece, że nie dostrzegają już innych problemów. Pamiętam dramatyczne wystąpienie jednego z przeciwników przesunięcia, w roku 1998, terminu wyborów samorządowych, co skutkowało trzymiesięczną pracą zarządów bez rad gminnych. Otóż wzywał on do protestu przeciw takiemu rozwiązaniu, ponieważ uważał, że pozbawieni kontroli rady burmistrzowie w tym czasie nadużyją władzy. Pomylił gremia, mówił do burmistrzów.
Myślenie to zakłada, że społeczeństwo jest niedojrzałe i, w przeciwieństwie do partii w radzie, dokona nieodpowiedzialnego wyboru. Zapomina się przy tym, że właśnie to nieodpowiedzialne społeczeństwo dokonuje wyboru radnych, posłów i prezydenta państwa, a więc części osób stawiających ten zarzut. W tych ostatnich przypadkach jest ono, oczywiście, całkowicie odpowiedzialne.
Pan Lech Kaczyński, przeciwnik bezpośredniego wyboru, niewątpliwie ma rację twierdząc, iż znaczna część zjawisk patologicznych, mających miejsce w Polsce, dzieje się w samorządach. Zapomina jednak, że mówi o sytuacji, w której szef zarządu wybierany jest przez wchodzące w skład rady partie, a pośrednio w wyniku układów pomiędzy ich zarządami. Powoduje to, iż ośrodek kierowania gminą przenosi się do tych zarządów, które zaczynają odgrywać rolę dawnych komitetów. Słaby burmistrz z układu partyjnego szybko staje się zakładnikiem różnych orientacji. Patologie znane są zarówno w tych miastach, w których wygrała jedna partia, jak i w tych rządzonych przez koalicje. Jak widać, obecny system wcale przed nimi nie chroni, a ponieważ winnym jest ciało kolegialne, nie bardzo wiadomo, kto za nie odpowiada.
Kolejny argument wiążący się z sytuacjami, w których bezpośrednio wybrany burmistrz, niby samotny szeryf, “zderzy się” z całkowicie mu przeciwną radą, brzmi jak majaczenie “małego Kazia po dużym piwie”. Zakłada się tu mianowicie, że kandydat na to stanowisko trafił do gminy “z księżyca”, nikogo tam nie zna, a wyborcy, którzy na niego głosowali, natychmiast potem wybrali przeciwną mu radę.
Nie znam argumentów grupy drugiej. Zapewne są tak ważkie, że aż tajne. Wyartykułowany został tylko jeden o eksperymencie. Wydaje mi się jednak, iż poddanie mu 2152 gmin, czyli 86%, nie jest już żadnym eksperymentem. Jakoś nie bardzo mogę zrozumieć, dlaczego nie 96 czy 100%.
Kończąc chciałbym wszystkim burmistrzom, a zwłaszcza czytelnikom “Przeglądu Komunalnego”, złożyć życzenia Wesołych Świąt i powodzenia w Nowym Roku.
Wojciech Sz. Kaczmarek
nowy parlament dojrzał jednak do dyskusji tematu, w istocie będącego pytaniem o przyszłość polskiego samorządu. Czas chyba już nagli. Wybory samorządowe za parę miesięcy, a wyraźnie widać, że dotychczasowa formuła, w mijającej kadencji doprowadzona do “partyjnego absurdu”, już się przeżyła. W opinii publicznej notowania samorządów zdecydowanie spadły, ale ilość postępowań w sprawach związanych z “uelastycznianiem” prawa, wręcz przeciwnie.
Z grubsza rzecz biorąc stanowiska w dyskusji na temat procedury wyboru burmistrza da się podzielić na trzy grupy: 1. wybory bezpośrednie we wszystkich 2489 gminach: PO, PSL i Samoobrona; 2. wybory bezpośrednie w 2152 gminach małych: SLD (uprzednio wystąpiło z inicjatywą wyborów bezpośrednich bez wyjątków) i UP; 3. procedura dotychczasowa: PiS i UW.
Mój stosunek do problemu jest od wielu lat jasny. Uważam, że podobnie jak w większości państw Europy, burmistrz powinien być wybierany w wyborach bezpośrednich, niezależnie od wersji, która zostanie przyjęta. Dla uzupełnienia informacji prasowych podaję system francuski, w którym burmistrzem zostaje lider listy. Kampania dotyczy zasadniczo tylko liderów i na nich głosują wyborcy. W radzie nie ma żadnej “powyborczej przepychanki”. Sprawa jest jasna od samego początku. Nikt się też nie przejmuje problemem, który u nas urasta do rangi symbolu myślenia nie tylko o samorządzie, ale o całym państwie: “co będzie, gdy społeczeństwo dokona złego wyboru, kto i w jaki sposób odwoła burmistrza?”.
I to założenie o złych intencjach burmistrzów determinuje myślenie przeciwników bezpośredniego wyboru tak dalece, że nie dostrzegają już innych problemów. Pamiętam dramatyczne wystąpienie jednego z przeciwników przesunięcia, w roku 1998, terminu wyborów samorządowych, co skutkowało trzymiesięczną pracą zarządów bez rad gminnych. Otóż wzywał on do protestu przeciw takiemu rozwiązaniu, ponieważ uważał, że pozbawieni kontroli rady burmistrzowie w tym czasie nadużyją władzy. Pomylił gremia, mówił do burmistrzów.
Myślenie to zakłada, że społeczeństwo jest niedojrzałe i, w przeciwieństwie do partii w radzie, dokona nieodpowiedzialnego wyboru. Zapomina się przy tym, że właśnie to nieodpowiedzialne społeczeństwo dokonuje wyboru radnych, posłów i prezydenta państwa, a więc części osób stawiających ten zarzut. W tych ostatnich przypadkach jest ono, oczywiście, całkowicie odpowiedzialne.
Pan Lech Kaczyński, przeciwnik bezpośredniego wyboru, niewątpliwie ma rację twierdząc, iż znaczna część zjawisk patologicznych, mających miejsce w Polsce, dzieje się w samorządach. Zapomina jednak, że mówi o sytuacji, w której szef zarządu wybierany jest przez wchodzące w skład rady partie, a pośrednio w wyniku układów pomiędzy ich zarządami. Powoduje to, iż ośrodek kierowania gminą przenosi się do tych zarządów, które zaczynają odgrywać rolę dawnych komitetów. Słaby burmistrz z układu partyjnego szybko staje się zakładnikiem różnych orientacji. Patologie znane są zarówno w tych miastach, w których wygrała jedna partia, jak i w tych rządzonych przez koalicje. Jak widać, obecny system wcale przed nimi nie chroni, a ponieważ winnym jest ciało kolegialne, nie bardzo wiadomo, kto za nie odpowiada.
Kolejny argument wiążący się z sytuacjami, w których bezpośrednio wybrany burmistrz, niby samotny szeryf, “zderzy się” z całkowicie mu przeciwną radą, brzmi jak majaczenie “małego Kazia po dużym piwie”. Zakłada się tu mianowicie, że kandydat na to stanowisko trafił do gminy “z księżyca”, nikogo tam nie zna, a wyborcy, którzy na niego głosowali, natychmiast potem wybrali przeciwną mu radę.
Nie znam argumentów grupy drugiej. Zapewne są tak ważkie, że aż tajne. Wyartykułowany został tylko jeden o eksperymencie. Wydaje mi się jednak, iż poddanie mu 2152 gmin, czyli 86%, nie jest już żadnym eksperymentem. Jakoś nie bardzo mogę zrozumieć, dlaczego nie 96 czy 100%.
Kończąc chciałbym wszystkim burmistrzom, a zwłaszcza czytelnikom “Przeglądu Komunalnego”, złożyć życzenia Wesołych Świąt i powodzenia w Nowym Roku.
Wojciech Sz. Kaczmarek