Spoglądając na frekwencję i rezultaty minionych właśnie wyborów trzeba zadać pytanie co to oznacza w sensie myślenia o demokracji lokalnej. Można zadać sobie także pytanie czy lokalna scena polityczna – a może nie tylko ona – nie przechodzi czasem kryzysu, bez precedensu w swej historii po transformacji systemu prawno-ekonomicznego w naszym kraju. Czy czasem jego powodem nie jest brak zdolności do zaproponowania pomysłu na pokonanie tak wyraźnie zaznaczającego się pesymizmu społecznego. Pesymizmu manifestującego się poprzez myślenie, że po objęciu stanowiska każdy, niezależnie od swych politycznych czy partyjnych korzeni, będzie taki sam i niczego nie da się zmienić. I nie ma tu znaczenia, czy kandydaci pochodzą z lewej, czy prawej strony sceny politycznej. Większość, milcząca w trakcie wyborów, co nie oznacza wcale, że zawsze, nie wierzy w swój wpływ na przebieg wydarzeń i pozostała w domach. Myślenia na ten temat nie mogą zmienić naprawdę godne podziwu, spektakularne wyniki osiągnięte przez niektórych wójtów, burmistrzów i prezydentów.
Nie można też pocieszać się porównywaniem frekwencji we Francji, w Niemczech, czy innych znacznie od nas bogatszych krajach świata. Źródło absencji wyborczej, choć pozornie podobne, ma tam jednak inny wymiar. Wiem zresztą, że na temat tych wyborów wypowiadają się więksi niż ja znawcy problemu.
A przecież wspólne dobro nie powstaje i nie może powstawać wyłącznie w wielkiej skali polityki państwowej czy – niebawem – europejskiej. Powstaje ono również na planie lokalnym, z chęci i zdolności porozumienia się co do wspólnego przekształcania codziennego życia członków wspólnoty. W każdej aglomeracji, w każdym przedsiębiorstwie, w każdej szkole, w każdej grupie użytkowników. Wydawałoby się, że oczekiwania wyborców tych faktycznych i tych potencjalnych powinny koncentrować się na elementach uniwersalnych, jak edukacja, zatrudnienie, mieszkania, bezpieczeństwo, być może identyczność lokalna. W jakimś sensie są to czynniki zależne od wybieranych lokalnych reprezentantów społeczeństwa.
Być może faktycznie pytanie o frekwencję wyborczą jest jednocześnie pytaniem o przyszłość demokracji jako takiej, a patrząc z perspektywy historycznej było już wielokrotnie zadawane. Na pewno jest to również pytanie o rolę jaką odegrali różni przywódcy partyjni i o ich wpływ na zniechęcenie części społeczeństwa.
W efekcie powstał krajobraz po bitwie. Konieczność zawierania najdziwniejszych, w normalnych warunkach trudnych do wyobrażenia koalicji. Koalicji zawieranych wielokrotnie pod hasłem „związać się z kimkolwiek, byle tylko rządzić”. Zawarte w ten sposób przymierza nie wróżą dobrze stabilności rządzenia. Z istoty swej zawierają w sobie groźbę szantażu koalicyjnego, znanego z koalicji rządowych. Dotyczy to każdego szczebla administracji lokalnej, od gminy do sejmiku samorządowego. Jak wybrać przewodniczącego rady skoro nikt nie ma większości, a różnice programowe i polityczne wykluczają porozumienie oparte na logice. Jak kierować administracją skoro nie da się poskładać większości i zastępcy burmistrza po staremu muszą zostać powołani w drodze przetargu z koalicjantami. Niebawem sprawa się wyjaśni. Przetargi są już za nami, zaczęło się życie.
Obecna kadencja będzie bardzo ważna. W jej połowie nastąpi nasza akcesja do Unii Europejskiej. Przekroczymy próg nieznanego. Władze lokalne nie będą jednak mogły zasłaniać się poziomem państwowym i będą musiały wziąć na siebie przynajmniej część odpowiedzialności. W skomplikowanym układzie województwa, powiatu i gminy wytworzy się zapewne znany w świecie trójkąt trybun ludowy, mediator i przedsiębiorca – decydent (?).
Korzystając z okazji Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku składam wszystkim wybranym życzenia jak największego powodzenia w czteroletniej pracy.

Wojciech Sz. Kaczmarek