Przełom „Ustawy pilotażowej” z 1996 r. okazał się zwycięstwem ówczesnych organizacji samorządowych, tyle że w końcowym efekcie pirrusowym. Mimo iż dużym miastom przekazano zadania, z którymi – ze względu na ograniczone środki – nie mogła sobie poradzić administracja rządowa, tzn. oświatę, służbę zdrowia, pomoc społeczną, drogi krajowe w obrębie miast itd., proces zakończył się sukcesem. Droga do utworzenia nowego podziału administracyjnego kraju stała otworem. W 1999 r. zaczęły funkcjonować powiaty i województwa samorządowe.
Można się zgodzić, że podział na 16 województw odpowiada mniej więcej panującej w Unii Europejskiej filozofii regionalnej. Jednak podział kraju na 373 powiaty miał wyłącznie podłoże historyczne i ambicjonalne. Pamiętano o istnieniu historycznego powiatu, ale zapomniano, że życie idzie do przodu i zmieniają się środki komunikacji oraz transportu. Pamięć lokalnych aktywistów zatrzymała się na etapie „furmanki”, którą kiedyś podróżowało się do „pana starosty”. W efekcie powstały słabe ekonomicznie organizmy, obejmujące swymi granicami pięć i mniej gmin.
Założeniem reformy samorządowej była subsydiarność powiatu i województwa względem gminy. Miały się one zajmować wyłącznie takimi kompetencjami, z którymi gminy poradzić sobie, z różnych względów, nie mogły. Nie zakładano hierarchizacji instytucji samorządowych. Została ona wprowadzona mimochodem, przy konstrukcji słynnej „Ustawy kominowej”, wbrew intencjom twórców „pilotażu”. Posiadający mniej kompetencji i odpowiedzialności za budżet marszałkowie i starostowie uzyskali z racji wielkości obszaru województw i powiatów wyższe pułapy wynagrodzeń niż szefowie gmin. Tak to już jest, że „ważniejszy” jest ten, kto więcej zarabia. Podległości pojawiły się już same w naturalnym rozwoju. W konsekwencji również radny wojewódzki jest „ważniejszy” od powiatowego czy gminnego.
Nastąpiła również zmiana sposobu myślenia co do przekazanych zadań. Po początkowych próbach odzyskania „utraconych” wpływów i kompetencji okazało się, że zadania te można przekazać samorządom, obciążając je przy tym odpowiedzialnością za konsekwencje decyzji podejmowanych przez administrację rządową.
Odpowiedzialność ta jest, przynajmniej częściowo, efektem ambicji i pychy wielu przywódców lokalnych, którzy uważają, że lepiej niż ktokolwiek inny rozwiążą nabrzmiałe problemy np. bezrobocia. Stąd coraz częściej słyszy się wysokich przedstawicieli rządu, głoszących z „powagą” tezy o konieczności pełniejszego zaangażowania się samorządu lokalnego, w przypadku Ożarowa, Ostrowca itd.
Fundusze na wykonanie zadań z zakresu „społecznego”, tzn. na pomoc socjalną, szkolnictwo itp., są jak się ocenia, niedoszacowane o ok. 20$#37, co wymaga przeniesienia na nie środków z inwestycji. Jest to przyczyną wyraźnego załamania się poziomu inwestycji samorządowych, szczególnie w przypadku samorządów słabszych ekonomicznie lub opanowanych przez populistów, którzy traktując budżet jako fundusz wyborczy – domagając się dofinansowywania „swoich” dziedzin życia publicznego, w tym sportu wyczynowego, liczą na przyszłe głosy. Prowadzi to do nieuchronnej konsekwencji – zaciągania długów.
Nie jestem przeciwnikiem kredytów, jeżeli zaciągane są na inwestycje. Niestety coraz częściej słyszy się o przeznaczaniu ich na konsumpcję. Odnotować należy również pierwszy przypadek niewypłacania poborów urzędnikom gminnym.
Poziom zadłużenia samorządów, statystycznie rzecz biorąc, nie doszedł jeszcze do punktu krytycznego, jest już jednak na tyle wysoki, że wymaga stworzenia mechanizmów, które umożliwią wykorzystanie unijnych funduszy akcesyjnych. Zresztą, brak zadłużenia jako taki nie świadczy jeszcze o tym, że samorząd jest w stanie podjąć się inwestowania lub choćby tylko może pokryć koszty własne uczestnictwa w programie wspomaganym przez fundusze akcesyjne.



Wojciech Sz. Kaczmarek