Obecnie z pożarem hali w Przylepie pod Zieloną Górą, w której magazynowane były substancje niebezpieczne walczy 60 zastępów państwowej i ochotniczych straży pożarnych.
“Przeprowadziliśmy badania (…), które miały nas upewnić w tym czy dym, który ulatnia się z miejsca pożaru jest niebezpieczny dla ludzi. Mamy w tej chwili badania, które potwierdzają, że są to węglowodory aromatyczne i ropopochodne w ilościach niezagrażających życiu i zdrowiu ludzkiemu. W związku z tym nie podejmujemy w tej chwili decyzji o ewakuacji ok. 2,5 tys. mieszkańców Przylepu, którzy bezpośrednio w sąsiedztwie pożaru mieszkają” – poinformował Dajczak.
Stały monitoring sytuacji
Dodał, że badania będą prowadzone w sposób ciągły. “Jeśli tylko okazałoby się, że te wskaźniki wzrastają, czy przekraczają dopuszczalne normy, od kilku godzin jesteśmy przygotowani, aby natychmiast przeprowadzić ewakuację mieszkańców” – mówił. Podkreślił, że są przygotowane zarówno miejsca, jak i autobusy do ewakuacji. Ewentualną ewakuację ma wspierać wojsko.
Wojewoda przekazał ponadto, że w hali palą się składowane tam beczki z substancja chemiczną. Dodał, że na prywatnej posesji składowanych jest 7 tys. metrów sześciennych różnych substancji.
“Decyzja o tym, aby te odpady były tam składowane, była podjęta w 2012 roku przez starostę zielonogórskiego. W tej decyzji umożliwiono składowane całej palety substancji chemicznych” – mówił wojewoda. Decyzja ta – jak dodał – była później kontrolowana przez WIOŚ. Inspektorzy mieli mieć do niej wiele zastrzeżeń. W konsekwencji nałożone zostały kary finansowe, a miejsce zostało zamknięte.
Pożar odpadów niebezpiecznych w Przylepie. Czy to było nieuniknione?
Komentarze (0)