Wydarzenie zorganizowała Krajowa Izba Gospodarcza wspólnie z Polską Izbą Gospodarki Odpadami oraz Izbą Branży Komunalnej.
Liczne niejasności
Na problem licznych wątpliwości związanej ze stosowania praktyki in–house zwracał uwagę Krzysztof Kawczyński, przewodniczący Komitetu Ochrony Środowiska Krajowej Izby Gospodarczej. – Przypomnijmy, że przepisy unijne dopuszczają stosowanie tego typu zamówień, ale dodają, że zgoda ta jest warunkowa i dotyczy jedynie wyjątkowych sytuacji. W każdej z sytuacji, w której zastosowano in-house można zatem zastanawiać się czy warunki rzeczywiście były „wyjątkowe”, czy nie. To stwarza rozmaite możliwości interpretacyjne, stwarza możliwość odwołania się np. do sądu, który władny byłby powyższe wątpliwości rozstrzygać – mówił ekspert.
Dodajmy, że rozstrzygnięcia sądów pierwszej instancji mogą być zaskarżane do kolejnych – polskich i unijnych – co sprawi, że przewód sądowy w każdej ze spraw trwać będzie długimi miesiącami, nawet latami. Jakub Pawelec, z kancelarii M. Mazurek i Partnerzy Radcowie Prawni, zwraca przy tym uwagę, że nie można się będzie podczas tych spraw wprost odwoływać do orzeczeń, które już zapadły np. w TSUE. – Proszę pamiętać, że prawodawstwo unijne, a co za tym idzie orzecznictwo europejskiego wymiaru sprawiedliwości opierało się o doświadczenia zebrane w takich krajach jak Francja, Włochy, Luksemburg. Realia rynkowe w tych krajach często istotnie różnią się od polskich. A rozstrzygnięć w sprawach typowo polskich na razie brak, na to by ewentualnie pojawiły się w przyszłości trzeba czasu – mówi Jakub Pawelec.
Przeciwnicy in-house
Adam Abramowicz, Rzecznik Małych i Średnich Przedsiębiorstw, zwracał uwagę, że w większości spraw dotyczących in-house przy braku bardziej szczegółowych aktów prawnych – należy powoływać się na te ogólniejsze, które przecież już obowiązują. – A te, w postaci choćby Konstytucji stanowią o tym, że jesteśmy państwem prawa, w którym obowiązują wolnorynkowe reguły dotyczące działalności gospodarczej. A to jednoznacznie wskazuje, że in-house należy unikać wszędzie tam, gdzie to możliwe – mówił.
Zwracał uwagę, że ograniczanie konkurencji nieuchronnie prowadzi do wzrostu cen i obniżeniu jakości. – Zdaję też sobie sprawę z tego, że sprzyja to na ogół firmom komunalnym. Nie mam nic przeciw nim. Ale przecież nikt nie zabrania im udziału w przetargach i wygrywania ich. Nie ma konieczności udzielania im zleceń w trybie z wolnej ręki, czyli wykluczać z rynku na drodze administracyjnej – mówił.
Zwolennicy
Leszek Świątalski, dyrektor biura Związku Gmin Wiejskich RP zwracał uwagę na to, że, gdyby poprawnie interpretować kryterium „wyjątkowości” obowiązujące przy zleceniach in-house, kryterium to należałoby rozciągnąć na… całą Polskę. – Bo jesteśmy krajem, w którym jak w żadnym innym gospodarkę odpadami regulują liczne i drobiazgowe przepisy. Samorządy mają niewielkie pole manewru, w zasadzie w większości wypadków gospodarka odpadami polega na wypełnianiu opracowanych centralnie instrukcji. Same poddane drobiazgowej kontroli i pozbawione samodzielności dążą do tego, by podobną kontrolą objąć podmioty zajmujące się tą gospodarką. Z praktycznego punktu widzenia to często najlepsze wyjście – mówi.
Dodaje, że do prowadzenia tego typu działalności są de facto zachęcane przez władze centralne. – Przykładem jest choćby ustawa o dystrybucji dotowanego węgla. Ona wprost zachęca do tego, by w trybie in-house wybrać do wypełnienia tego trybu zadań firmy komunalne, kosztem licznych MŚP, które dotychczas zajmowały się tą dystrybucją – zauważa Leszek Świątalski.
Przyczyn tego stanu rzeczy upatruje w szerszym zjawisku, dotyczącym wielu dziedzin polskiej gospodarki. – Zastępujemy na wielką skalę mechanizmy rynkowe rozmaitego rodzaju dotacjami, dopłatami czy jak w wypadku przedsiębiorstw wod-kan zakazami podwyżki taryf. I często dopłat dokonywać musi samorząd, tak jest np. w wypadku gospodarki odpadami. Skoro więc samorząd i tak musi dopłacić, chce większej kontroli nad sposobem funkcjonowania lokalnego rynku. Gdyby rynek rzeczywiście działał w pełni swobodnie, gdyby nie ta presja na samorządowe dopłaty ze strony władz centralnych, pokusa na in-house byłaby mniejsza – mówi ekspert.
Pięć lat polskiego in-house
Karol Wójcik, przewodniczący Rady Programowej Izby Branży Komunalnej zaprezentował raport „5 lat in-house w gospodarce odpadami komunalnymi w Polsce”. Na jego potrzeby przeprowadzono ankietę pośród reprezentantów polskich samorządów. Te, które zdecydowały się na in-house pytano „dlaczego?”. Wśród przyczyn najczęściej wymieniano chęć uzyskania lepszej kontroli nad strumieniem odpadów, zatrzymanie podwyżek opłat za odbiór odpadów, zbyt małą konkurencję wśród firm startujących w przetargu i dyktowanie przez nie zbyt wysokich cen.
Większości tych celów nie udało się osiągnąć. – Stawki opłat odpadowych rosły w ostatnich latach równomiernie dla gmin z jak i bez in-house. W obu przypadkach wzrost opłat wynika więc bardziej z czynników zewnętrznych (punktem zwrotnym jest rok 2019 r.), niż sposobu organizacji systemu komunalnego w gminie – mówił Karol Wójcik.
Dodawał, że gminy, które już wcześniej dopłacały do systemu komunalnego i zdecydowały się wdrożyć in-house, wcale nie zmniejszyły kwot dofinansowań do niebilansującego się systemu. – Być może zatem problem in-house z czasem przestanie elektryzować tak mocno, jak elektryzuje dziś. Warunkiem jest jednak powtórzenie przez samorządy starej i kiedyś przerabianej już lekcji, z której wynika, że zwiększenie nadzoru i kontroli nie zawsze przekłada się na polepszenie efektu, a czasami wręcz temu efektowi szkodzi – konkludował ekspert.
Na to jednak też potrzeba czasu, kto wie czy nie więcej niż na dokończenie wieloinstancyjnych przewodów sądowych, o czym wcześniej podczas debaty mówili Jakub Pawelec i Krzysztof Kawczyński.
Komentarze (0)