Ministerstwo Energii zamierza złagodzić tzw. „zasadę 10h” w odniesieniu do lądowych farm wiatrowych. Poinformował o tym w miniony czwartek wiceminister energii Tomasz Dąbrowski. Cytowany przez PAP stwierdził, że propozycja odnosi się „do tych inwestycji, które są możliwe do realizacji w gminach, gdzie jest zgoda społeczna”.
Informacja błyskawicznie obiegła media. Puls Biznesu o pomyśle mówi jako o „jednej z najbardziej spektakularnych wolt rządu PiS”. Dziennik przypomina, że to właśnie rząd Prawa i Sprawiedliwości wprowadził tzw. ustawę odległościową, która weszła w życie w roku 2016. Miało to związek z protestami mieszkańców, którzy upatrywali zagrożeń dla zdrowia wynikających z dłuższego przebywania w bezpośrednim sąsiedztwie z wiatrakami.
Skąd ta zmiana w odniesieniu do wiatraków? Zaproponowane przez Dąbrowskiego wycofanie się z postulatu jest konieczne jeśli chcemy osiągnąć wyższy udział OZE w miksie energetycznym Polski. Chodzi o osiągnięcie unijnego celu 15 proc. udziału OZE w końcowym zużyciu do roku 2020. Jak wynika z obecnych szacunków do tego roku przy obecnych prognozach osiągniemy nie więcej niż 13,8 proc. udziału zielonej energii w miksie.
Resort przychylnie spogląda w kierunku lądowych farm wiatrowych również ze względu na atrakcyjne ceny energii z tych źródeł. Przypomnijmy, że podczas ostatniej aukcji inwestorzy składali oferty w średniej cenie 200 zł/MWh, podczas gdy w tym czasie na giełdzie energia kosztowała ok. 300 zł/MWh.
Powołując się na swoje źródła Puls Biznesu donosi jednak, że nowa koncepcja ME zakłada, że na poziomie centralnym zasada 10h nadal będzie obowiązywać, ale gmina będzie miała prawo ją ograniczyć, np. do 600 m.
Eksperci z Polskiego Stowarzyszenia Energii Wiatrowej (PSEW) oceniają pomysł jako dobry. Podkreślają, że “10h nie powinno być normą bezwzględnie obowiązującą, a w decyzjach powinni brać udział mieszkańcy gminy i radni”.
Wskazują również, że na konkretne przepisy regulujące dobrą wolę resortu przyjdzie poczekać nawet kilka lat.
Źródło: Puls Biznesu
Komentarze (0)