Wybory zbliżają się wielkimi krokami, termin zobowiązuje, będzie więc o wyborach. Tym bardziej, że tak “zajmujących” jeszcze nie było.
Zbliżają się one w atmosferze poczucia, że oto nadchodzi coś, czego nie da się uniknąć, coś, nieuchronnego, coś co trudno sobie nawet wyobrazić. Na podstawie oglądu prasy, obserwacji wiadomości telewizyjnych społeczeństwo wyrabia sobie obraz totalnej klęski i załamania wszelkich zasad, do których zdołało się przyzwyczaić.
Obserwuje poczynania tych, którzy sami o sobie mówią elita, patrzy jak prą do władzy metodami potocznie uznawanymi za naganne, jak bez żenady zmieniają partie i programy. Poza jednym stałym motywem “dajcie nam władzę, a my już was urządzimy”. Byle tylko na możliwie wysokie, bezpieczne, miejsce na liście. Gotowi obiecać wszystko i każdemu. Dostajemy wszystkie możliwe programy i sylwetki świata. Jeden jest jowialny, inny przyjazny, inny zasadniczy, inny wojowniczy – ja im dopiero pokażę, jeszcze inny narodowy? Cały ze sztandaru. I programy, programy, programy. Rozwiążemy, załatwimy, naprawimy, skończymy od ręki, będzie sprawiedliwie, będzie bezpiecznie, będzie równo, będzie demokratycznie, naprawimy elity, weźmiemy za mordy, obniżmy podatki, a zwiększymy pomoc społeczną, nie damy zginąć, koniec z wyprzedażą, sprywatyzujemy. Ludzie! ale wam będzie dobrze jak nas wybierzecie.
Mało kto przejmuje się niemiłą logiką, nudną gospodarką, jakimiś wyliczeniami, mechanizmami społecznymi, a także konsekwencjami swych “wypowiedzi”. Bo i po co. Mamy przecież miłe przekonanie, że obietnice wyborcze, programy, to tylko taka gra. Przecież, po wyborach, to nie ma już żadnego znaczenia. Demagogia i opluwanie święcą swe kolejne sukcesy. Wygląda na to, że kierownictwa partii dokonujący tytanicznych wysiłków, by jakoś opanować płynność obiecywania swych kandydatów, poniosły porażkę. Same zresztą nie mogą zdobyć się na jakiś oryginalny program. Odnosi się wrażenie, że wszystko już było. Owa uczciwość, owi fachowcy, owi specjaliści, których podobno tak wielu jest w każdym ugrupowaniu.
I śmiech z zachowań pań i panów posłów, którzy wyraźnie stracili cechujący ich dotychczas olimpijski spokój i zachowują się, jak dziewoje w obawie przed staropanieństwem, uchwalając tajność swych oświadczeń podatkowych – “trudno nie dało się inaczej, inni tak głosowali”, a następnie, gdy już ów śmiech usłyszeli, prześcigając się w oświadczeniach, jak to niczego się tak naprawdę nie dorobili. I uśmieszki “miałeś chamie złoty róg” z dygnitarzy dowodzących, że wszystko się udało i jest w porządku.
Towarzyszy temu “kampania aferowa”. A to PZU, a to MON, a to załamanie budżetu państwa rozdawanego bezsensownie byle tylko zaspokoić kolegów, połączone z zapowiedzią chwilowego wstrzymania przekazywania odpowiednich kwot do funduszy ubezpieczeniowych. Nagle pojawiły się wątpliwości co do pewności zabezpieczenia na przyszłość, na starość, na wypadek gdy obcy, zagraniczny kapitał zechce zamknąć “nasze” zakłady pracy. Pojawiły się wątpliwości co do Państwa. Co to znaczy i czy jest ono jeszcze nasze?
Nie wiem jaka będzie frekwencja wyborcza. Frekwencja, która praktycznie oznacza na ile jeszcze interesuje nas Państwo. Obawiam się, że wielu czuje się ośmieszonymi, odtrąconymi i zlekceważonymi. Jedni nie pójdą do lokali wyborczych. Inni zagłosują na ugrupowania głoszące twardą linię “wziąć za mordę i zrobić wreszcie porządek” nie dostrzegając, że przy okazji i o nich chodzi. Jeszcze inni, jak zawsze, z przyzwyczajenia zagłosują na swoich. Wynik generalny wydaje się jasny. Kto jeszcze oprócz faworyta?

Wojciech Sz. Kaczmarek