Stop GMO!
Komisja Europejska 8 września br. zadecydowała, że kukurydza MON 810 (jedna z genetycznie modyfikowanych odmian) zostanie wpisana do katalogu roślin, które mogą być uprawiane w całej zjednoczonej Europie. Jest to wyraźny symptom zmiany polityki unijnej w tej dziedzinie. Do tej pory, kraje europejskie broniły się przed masową produkcją i obecnością na rynku żywności modyfikowanej. Wygląda na to, że przystąpienie nowych państw do UE miało wpływ na odstąpienie od takiej polityki.
Stanowisko przedstawiciela Polski na posiedzeniach unijnej Rady Ministrów było chwiejne. Kiedy po raz pierwszy głosowano w sprawie dopuszczenia na rynek żywności genetycznie modyfikowanej (GMO), nasz minister środowiska głosował przeciw. W kolejnym, wrześniowym głosowaniu wstrzymał się od głosu, choć dziennikarzom zapowiedział, że opowie się za. Rezultat tego głosowania już znamy. Kukurydza modyfikowana może być uprawiana w Europie. Poszczególne kraje członkowskie mają możliwość wprowadzenia własnych ograniczeń. Rząd może zakazać uprawy roślin wpisanych do unijnego katalogu, lecz musi wykazać, że stwarzają one zagrożenie dla zdrowia publicznego lub środowiska. Niestety, nasze Ministerstwo Środowiska, jak doniosły media, nie zamierza skorzystać z tej możliwości. Tymczasem specyfika polskiego rolnictwa oraz luki w naszym prawie stanowią dostateczne przesłanki, aby bronić się przed napływem GMO.
Nasze rolnictwo jest rozdrobnione. Średnie polskie gospodarstwo ma ok. 9 ha. W takich warunkach trudno jest zapobiec przedostawaniu się pyłków roślin modyfikowanych na sąsiednie, tradycyjne uprawy. Spośród państw unijnych jedynie Dania ma odpowiednie przepisy, które minimalizują tego typu zagrożenia. Są to np. regulacje określające bezpieczną odległość między uprawami GMO i konwencjonalnymi. W duńskim prawie znajdziemy także szczegóły dotyczące ustawienia „odstraszaczy pszczół”. Chodzi o zapobieganie przenoszeniu przez pszczoły mutacji na uprawy tradycyjne. Niemcy przygotowują ustawę o współistnieniu upraw roślin modyfikowanych i tradycyjnych. Dobra realizacja takich przepisów jest kosztowna. Możemy się obawiać, że w Polsce uprawy GMO pojawią się, zanim opracowane zostaną potrzebne regulacje.
Atutem polskiego rolnictwa jest jego tradycyjny, proekologiczny charakter. Wprowadzenie GMO na nasze pola może zniszczyć ten wizerunek. W interesie polskich rolników leży zachowanie czystości naszych upraw. Atestowana żywność z gospodarstw ekologicznych może wciąż być polską marką. Rozdrobniona struktura własności zdecydowanie sprzyja produkcji wysokiej jakości ekologicznej żywności, jest natomiast poważnym argumentem przeciw wprowadzaniu odmian modyfikowanych. Niekontrolowane uwalnianie zmutowanych genów jest wysoce prawdopodobne.
Minister rolnictwa Wojciech Olejniczak w wypowiedzi dla „Rzeczpospolitej” stwierdził: Polska nie może pozostawać w izolacji. Jeśli nie wprowadzimy nowych technologii, inne kraje będą bardziej konkurencyjne i w końcu zostaniemy zmuszeni do sprowadzania kukurydzy genetycznie zmodyfikowanej z Francji i Hiszpanii. Czy jednak zagrożenia dla naszego rynku w wypadku rozprzestrzenienia się upraw GMO nie są poważniejsze? Zdecydowana większość europejskich konsumentów preferuje żywność niemodyfikowaną. Polska jest jednym z największych producentów kukurydzy w Europie. W naszych warunkach bardzo trudno będzie zachować czystość odmian niemodyfikowanych. A takie właśnie mimo wyższej ceny mogą się lepiej sprzedawać.
W dyskusji na temat GMO coraz częściej brane są pod uwagę względy społeczne. Rolnictwo tradycyjne, rozdrobnione, mniej wydajne, a jednocześnie produkujące żywność wysokiej jakości może stać się modelem sprzyjającym łagodzeniu problemu bezrobocia. Wysoko wydajna, przemysłowa produkcja żywności powoduje gwałtowny spadek zatrudnienia w rolnictwie, co dla Polski może stanowić prawdziwą społeczną i budżetową katastrofę.
Konsumentów najbardziej interesuje odpowiedź na pytanie, czy żywność zawierająca GMO może mieć niekorzystny wpływ na zdrowie. Naukowcy zapewniają, że jest całkowicie bezpieczna. Uważa się jednak, że okres obecności GMO w pożywieniu ludzi jest zbyt krótki, aby mieć pewność, że negatywne skutki nie ujawnią się po latach.
Nieufność budzą też ścisłe powiązania nauki i korporacyjnego biznesu. Realna jest groźba przejęcia całej produkcji nasion przez kilka koncernów, które mają patenty na organizmy GMO. Kolejnym krokiem będzie dyktowanie cen. Dlatego dziwne jest, że nasz rząd, mając negatywne doświadczenia z monopolem telekomunikacyjnym, nie dostrzega zagrożeń dla bezpieczeństwa żywnościowego Polski.
Gdybyśmy nawet optymistycznie założyli, że spożywanie GMO nie zagraża zdrowiu, to jest jeszcze wiele innych powodów, aby bronić się przed uwalnianiem do środowiska sztucznie spreparowanych genów. Realne jest zagrożenie różnorodności gatunkowej, a wraz z nią równowagi ekologicznej. Dalekosiężne skutki w środowisku naturalnym mogą okazać się nieodwracalne.
Radosław Gawlik
członek Zarządu Zieloni 2004
Stanowisko przedstawiciela Polski na posiedzeniach unijnej Rady Ministrów było chwiejne. Kiedy po raz pierwszy głosowano w sprawie dopuszczenia na rynek żywności genetycznie modyfikowanej (GMO), nasz minister środowiska głosował przeciw. W kolejnym, wrześniowym głosowaniu wstrzymał się od głosu, choć dziennikarzom zapowiedział, że opowie się za. Rezultat tego głosowania już znamy. Kukurydza modyfikowana może być uprawiana w Europie. Poszczególne kraje członkowskie mają możliwość wprowadzenia własnych ograniczeń. Rząd może zakazać uprawy roślin wpisanych do unijnego katalogu, lecz musi wykazać, że stwarzają one zagrożenie dla zdrowia publicznego lub środowiska. Niestety, nasze Ministerstwo Środowiska, jak doniosły media, nie zamierza skorzystać z tej możliwości. Tymczasem specyfika polskiego rolnictwa oraz luki w naszym prawie stanowią dostateczne przesłanki, aby bronić się przed napływem GMO.
Nasze rolnictwo jest rozdrobnione. Średnie polskie gospodarstwo ma ok. 9 ha. W takich warunkach trudno jest zapobiec przedostawaniu się pyłków roślin modyfikowanych na sąsiednie, tradycyjne uprawy. Spośród państw unijnych jedynie Dania ma odpowiednie przepisy, które minimalizują tego typu zagrożenia. Są to np. regulacje określające bezpieczną odległość między uprawami GMO i konwencjonalnymi. W duńskim prawie znajdziemy także szczegóły dotyczące ustawienia „odstraszaczy pszczół”. Chodzi o zapobieganie przenoszeniu przez pszczoły mutacji na uprawy tradycyjne. Niemcy przygotowują ustawę o współistnieniu upraw roślin modyfikowanych i tradycyjnych. Dobra realizacja takich przepisów jest kosztowna. Możemy się obawiać, że w Polsce uprawy GMO pojawią się, zanim opracowane zostaną potrzebne regulacje.
Atutem polskiego rolnictwa jest jego tradycyjny, proekologiczny charakter. Wprowadzenie GMO na nasze pola może zniszczyć ten wizerunek. W interesie polskich rolników leży zachowanie czystości naszych upraw. Atestowana żywność z gospodarstw ekologicznych może wciąż być polską marką. Rozdrobniona struktura własności zdecydowanie sprzyja produkcji wysokiej jakości ekologicznej żywności, jest natomiast poważnym argumentem przeciw wprowadzaniu odmian modyfikowanych. Niekontrolowane uwalnianie zmutowanych genów jest wysoce prawdopodobne.
Minister rolnictwa Wojciech Olejniczak w wypowiedzi dla „Rzeczpospolitej” stwierdził: Polska nie może pozostawać w izolacji. Jeśli nie wprowadzimy nowych technologii, inne kraje będą bardziej konkurencyjne i w końcu zostaniemy zmuszeni do sprowadzania kukurydzy genetycznie zmodyfikowanej z Francji i Hiszpanii. Czy jednak zagrożenia dla naszego rynku w wypadku rozprzestrzenienia się upraw GMO nie są poważniejsze? Zdecydowana większość europejskich konsumentów preferuje żywność niemodyfikowaną. Polska jest jednym z największych producentów kukurydzy w Europie. W naszych warunkach bardzo trudno będzie zachować czystość odmian niemodyfikowanych. A takie właśnie mimo wyższej ceny mogą się lepiej sprzedawać.
W dyskusji na temat GMO coraz częściej brane są pod uwagę względy społeczne. Rolnictwo tradycyjne, rozdrobnione, mniej wydajne, a jednocześnie produkujące żywność wysokiej jakości może stać się modelem sprzyjającym łagodzeniu problemu bezrobocia. Wysoko wydajna, przemysłowa produkcja żywności powoduje gwałtowny spadek zatrudnienia w rolnictwie, co dla Polski może stanowić prawdziwą społeczną i budżetową katastrofę.
Konsumentów najbardziej interesuje odpowiedź na pytanie, czy żywność zawierająca GMO może mieć niekorzystny wpływ na zdrowie. Naukowcy zapewniają, że jest całkowicie bezpieczna. Uważa się jednak, że okres obecności GMO w pożywieniu ludzi jest zbyt krótki, aby mieć pewność, że negatywne skutki nie ujawnią się po latach.
Nieufność budzą też ścisłe powiązania nauki i korporacyjnego biznesu. Realna jest groźba przejęcia całej produkcji nasion przez kilka koncernów, które mają patenty na organizmy GMO. Kolejnym krokiem będzie dyktowanie cen. Dlatego dziwne jest, że nasz rząd, mając negatywne doświadczenia z monopolem telekomunikacyjnym, nie dostrzega zagrożeń dla bezpieczeństwa żywnościowego Polski.
Gdybyśmy nawet optymistycznie założyli, że spożywanie GMO nie zagraża zdrowiu, to jest jeszcze wiele innych powodów, aby bronić się przed uwalnianiem do środowiska sztucznie spreparowanych genów. Realne jest zagrożenie różnorodności gatunkowej, a wraz z nią równowagi ekologicznej. Dalekosiężne skutki w środowisku naturalnym mogą okazać się nieodwracalne.
Radosław Gawlik
członek Zarządu Zieloni 2004