czyli jak w recyklingu aut nie stawać na głowie!

Z uwagą przeczytałam komentarz pana Bartosza Draniewicza do ustawy „wrakowej” („Recykling” 3/2006). Trudno mi jednak podzielić niektóre wątpliwości autora. Po pierwsze i najważniejsze, trzeba przypomnieć założenie wynikające z szerszego kontekstu prawnego, że wrak samochodowy jest szczególnym przypadkiem odpadu, z zaznaczeniem, iż w wielu problemach „wrakowych” stosowany jest aparat pojęciowy i przepisy obowiązujące dla odpadów.
Według ustawy o odpadach ten, kto w miejscach do tego nieprzeznaczonych magazynuje odpady, podlega karze grzywny. Tak więc zapis o obowiązku zdania wraku do stacji recyklingu (lub podobnego, działającego legalnie punktu) jest w swej istocie uszczegółowieniem ww. zakazu, a nie rzucaniem kłód pod nogi miłośnikom starych wraków.
Trafne są spostrzeżenia pana Bartosza Draniewicza co do konieczności brania pod uwagę okoliczności towarzyszących magazynowaniu wraków. Życzyłabym sobie, aby orzekający sędziowie i prokuratorzy zechcieli to uwzględnić… Istotną rzeczą jest też podniesiona przez autora kwestia, że demontować części i ponownie je wykorzystywać mogą tylko licencjonowane przedsiębiorstwa. Pociągnięciem tym ustawodawca starał się osiągnąć dwa cele. Jeden to utrudnienie życia złodziejom i paserom, a drugi to poprawa stanu technicznego samochodów. Ja osobiście widzę tę kwestię z drugiej strony. Stowarzyszenie Forum Recyklingu Samochodów od dawna stara się promować odpowiedzialne podejście do tych ostatnich zagadnień (kwestia sprawdzenia i certyfikacji podzespołów). W tym zakresie ustawodawca, przynajmniej częściowo, wyszedł naprzeciw żądaniom fachowców. Ustawa „wrakowa” wprawdzie nie definiuje pojęcia „usunięcie”, ale mamy w tym zakresie gotowe obszerne orzecznictwo unijne.
Nie sposób również zgodzić się z autorem co do stwierdzenia, że ustawa nie określa nazw „elementów” czy „substancji niebezpiecznych”. W niektórych dziedzinach nauki istnieją tzw. aksjomaty, czyli pojęcia podstawowe (i jako takie są one niedefiniowalne z natury). Określanie w ustawie, co jest elementem samochodu, byłoby śmieszne i nieżyciowe. A odpowiednie zapisy traktujące o „elementach” (wraz z praktycznym wyjaśnieniem, o co ustawodawcy chodzi) znajdziemy w przepisach wykonawczych do ustawy. Mamy bowiem Rozporządzenie Ministra Infrastruktury z 15 czerwca 2005 r. w sprawie listy istotnych elementów pojazdu kompletnego (DzU nr 116, poz. 973), gdzie znajduje się gotowa taka lista. Mamy także inne rozporządzenie tegoż Ministra: w sprawie wykazu przedmiotów wyposażenia i części wymontowanych z pojazdów, których ponowne użycie zagraża bezpieczeństwu ruchu drogowego lub negatywnie wpływa na środowisko. Po przeczytaniu tych rozporządzeń nawet średnio rozgarnięty mechanik będzie zatem wiedział, co to są elementy pojazdu…
Podsumowując – wraki może rozebrać na części tylko licencjonowane przedsiębiorstwo, dysponujące odpowiednimi ku temu warunkami. Niektóre części można ponownie wprowadzić do obiegu, inne zaś bezwzględnie muszą być zezłomowane z uwagi na nasze bezpieczeństwo. Nie dyskutuję w tym miejscu z zasadnością niektórych szczegółów w ww. rozporządzeniach, określam jedynie istotę zagadnienia. Istnieją osoby, którym opisywany stan rzeczy bardzo nie odpowiada. Ale sądzę, że jak człowiek schodził z drzewa, to też była opozycja i malkontenci, którym to nie odpowiadało… Teraz czas zejść z drzewa, jeśli chodzi o zagospodarowanie wraków…
Jeśli chodzi natomiast o „substancje niebezpieczne”, to w tym zakresie obowiązuje nie tylko przytoczone przez autora rozporządzenie Ministra Zdrowia (DzU z 2003 r. nr 171, poz. 1666), ale także (a może przede wszystkim) Rozporządzenie Ministra Zdrowia z 28 września 2005 r. w sprawie wykazu substancji niebezpiecznych wraz z ich klasyfikacją i oznakowaniem (DzU nr 201, poz. 1674) oraz Rozporządzenie Ministra Środowiska z 13 maja 2004 r. w sprawie warunków, w których uznaje się, że odpady nie są niebezpieczne (DzU nr 128, poz. 1347). Cytowane przez Pana Bartosza Draniewicza rozporządzenie Ministra Zdrowia z 2003 r. nie wyczerpuje bowiem zagadnienia. Posługując się natomiast tymi dwoma rozporządzeniami, jesteśmy w stanie określić, która substancja jest niebezpieczna, który jej preparat jest niebezpieczny i czy jest niebezpieczny odpad zawierający tę substancję.
W tym miejscu warto jeszcze przypomnieć, że art. 248 Prawa ochrony środowiska odnosi się do substancji chemicznych, które decydują o tym, czy zakład kwalifikuje się jako zakład o zwiększonym lub dużym ryzyku wystąpienia awarii. Przytoczone więc przez autora rozporządzenie Ministra Gospodarki (DzU z 2002 r. nr 58, poz. 535) jest klasyfikacją zakładów, a nie substancji. Nie może być zatem stosowane do klasyfikowania substancji! Tym bardziej, z oczywistych względów merytorycznych, przepis ten nie może być brany pod uwagę jako podstawa klasyfikacji substancji składowych wraka. To już nieporozumienie do kwadratu. Stosowanie tych przepisów w tym miejscu jest więc całkowitym nieporozumieniem i błędem merytorycznym, jeśli chodzi o kwestie ekologiczne.
Wobec powyższego stanu prawnego zdziwiło mnie rozdzieranie szat nad niemożnością wymontowania „sobie czegoś z wraka”. Spieszę więc z wyjaśnieniem: otóż mogę sobie z mojego wraka wymontować pewne części, ale tylko pod warunkiem, że nie będą to wspomniane wyżej elementy, których ponowne użycie stwarzałoby zagrożenie. No i jeszcze muszę pamiętać, że oddawany wrak ma być kompletny (pod względem opisanym w innym z ww. rozporządzeń), a także, że dopłacę maksimum 10 zł za każdy brakujący kilogram masy nominalnej pojazdu. Poza tym nie wiem, czy wymontowywanie sobie z auta czegokolwiek poza radiem i maskotką (te elementy nie są niebezpieczne) ma w ogóle sens. Tak więc ponowne użycie części dotyczyć będzie warsztatów naprawczych. A temu istniejące prawo się nie sprzeciwia (patrz praktyczny sens listy elementów, których nie wolno użyć ponownie)…
Zgadzam się z panem Draniewiczem w kwestii trudności wyegzekwowania odpowiedzialności na gruncie polskiego prawa cywilnego i karnego za cokolwiek przeciwko środowisku. Nie jest to jednakże winą branży ekologicznej… Jest smutną rzeczywistością, że świadomość ekologiczna sędziów i prokuratorów stoi na żenująco niskim poziomie, ale to kwestia wychodząca poza temat mojego listu.
Na zakończenie chcę podkreślić jedno: prawo ekologiczne w Polsce coraz bardziej zaczyna tworzyć system. Oznacza to, że poszczególne elementy tego systemu (tu: ustawy i rozporządzenia) nie mogą być traktowane na zasadzie „każdy sobie”.

Anna Owczarska




Odpowiadając na uwagi pani Anny Owczarskiej, dotyczące ustawy o recyklingu pojazdów wycofanych z eksploatacji, pragnę odnieść się do kilku kwestii.
Po pierwsze, zgadzam się z autorką listu, iż wątpliwe jest, aby definicja pojęcia „substancje niebezpieczne”, zawarta w dziale II ustawy Prawo ochrony środowiska (P.o.ś.) pt. „Definicje i zasady ogólne”, miała zastosowanie na gruncie ustawy o recyklingu pojazdów wycofanych z eksploatacji. W artykule wskazałem, jaka była geneza wprowadzenia tej definicji do P.o.ś. – tylko na użytek przepisów dotyczących „poważnych awarii”. Dlatego też powtórzyłem wprost w artykule, iż Mając na uwadze ratio legis zdefiniowania pojęcia „substancji niebezpiecznej” na gruncie P.o.ś., wyrażono pogląd, iż definicja ta ma znaczenie jedynie na gruncie P.o.ś. Konieczne staje się poszukiwanie próby odczytania treści interesującego nas zagadnienia z uwzględnieniem innego tła legislacyjnego. Za nieuzasadniony uważam zarzut, iż uznałem tę definicję za relewantną z punktu widzenia ustawy o recyklingu pojazdów, albowiem z artykułu wynika inna teza. Autorka listu przypisała mi twierdzenia, których nie wypowiedziałem.
Zgadzam się zaś z ostatnim twierdzeniem, iż prawo ochrony środowiska zaczyna tworzyć system. System jest oparty na pewnym spójnym i niesprzecznym porządku. Zakłada on m.in., iż P.o.ś. jest swego rodzaju „konstytucją” prawa ochrony środowiska. W związku z tym definicje zawarte w jego słowniczku powinny znaleźć zastosowanie do innych aktów prawnych należących do tego systemu. Jak się jednak okazuje, definicja chociażby „substancji niebezpiecznych” ma określony zakres zastosowania (tylko do zagadnień związanych z „poważnymi awariami”). Dlatego należało zwrócić na to w artykule uwagę. Moja intencja została opatrznie zrozumiana przez autorkę listu.
Odnośnie pojęcia „usunięcie” należy zauważyć, iż przedmiotem artykułu było omówienie odpowiedzialności karnej. Ta zaś w myśl wyrażonej w Konstytucji zasady może być oparta jedynie na ustawie (nullum crimen sine lege). Wątpliwe jest tutaj odwoływanie się do orzecznictwa unijnego w sytuacji, gdy interpretujemy prawa karnego, która musi być określona we wszelkich elementach ustawy. Na wątpliwości w tym zakresie odwołałem się do poglądów prof. Radeckiego, który wskazuje na rozbieżności w zakresie wykładni tego pojęcia. Dla zainteresowanych w artykule przywołałem źródło.
Przechodząc zaś do zarzutów dotyczących tego, iż ustawa nie określa nazw „elementów”, albowiem są pewne aksjomaty, pragnę wyjaśnić trochę szerzej. Należy podnieść, iż artykuł mówił o wykładni przepisu prawa, a ten powinien być precyzyjny. Język prawa a język powszechny (naturalny) różnią się od siebie. Język prawa nadaje określonym pojęciom określone znaczenia, odbiegające często od znaczenia potocznego (są to tzw. definicje projektujące). Niektóre z nich funkcjonują od dziesięcioleci, np. części składowe i przynależności. Dlatego dla zachowania spójności przepisów prawa postuluje się operowanie już utrwalonymi pojęciami. Zapewne nie jest przypadkowe, że w „najmłodszej” ustawie odpadowej – to jest ustawie o z 29 lipca 2005 r. o zużytym sprzęcie elektrycznym i elektronicznym – ustawodawca mówi w art. 2 pkt. 3 tiret 3 o „częściach składowych” urządzenia. Zapewne dla nieprawnika „część składowa urządzenia” i „element urządzenia” (takim pojęciem mógłby się przecież zamiennie posłużyć ustawodawca) to to samo – na gruncie języka polskiego także, jednak dla prawnika „część składowa” to dziesiątki orzeczeń sądowych wyjaśniających to pojęcie oraz liczne komentarze autorytetów nauki. Pojęcia „elementu” na próżno szukać.
W związku z tym, oczywiście, zgadzając się z autorką listu, iż intuicyjnie możemy odczytać prawidłowo znaczenie pojęcia „elementu”, to jednak artykuł dotyczył przede wszystkim analizy prawnej wprowadzanych rozwiązań. Już przedstawiony powyżej przykład wskazuje, iż ustawodawca dowolnie operuje pojęciami takimi jak chociażby „część składowa” i „element”. Nie sprzyja to łatwości stosowania przepisów prawa (mówimy tu o sytuacjach spornych, a nie oczywistych). Nie postulowałem w związku z tym, aby definiować pojęcie „elementu samochodu” w ustawie, ale aby miast tego pojęcia ustawodawca posłużył się innym – „częścią składową”. A to, iż definicji „elementu” nie znajdziemy – wbrew twierdzeniom autorki listu – w ustawie o recyklingu pojazdów, nie budzi wątpliwości.
Bartosz Draniewicz
Kancelaria Adwokacko-Radcowska B. Draniewicz i W. Peterek, Warszawa