Poza energią, gazem, wodą i ściekami podnieśli nam opłatę za wywóz śmieci. „Zachwycone” społeczeństwo wyraziło swą opinię. Lokalna telewizja szybko zwęszyła temat i przepytała miejscowych tuzów od wywozu. Pytania jak pytania, sprowadzały się do „ile i dlaczego tak dużo?”. A jakże – segregacja i inne konieczności.
W tym momencie tak jakoś przypomniała mi się profesja, która po francusku nosi nazwę „chiffonnier”, a na polski przekłada się jako „szmaciarz” (lub „stoliczek do robótek”). Pamięć podsunęła wspomnienie, jak w czasach mej wczesnej młodości ci panowie oraz panie zajmowali się chwalebną dzisiaj i jakże pożądaną działalnością, polegającą na zbieraniu i sortowaniu surowców wtórnych. Chodzili po podwórkach i wykrzykiwali nazwę skupowanego towaru. Trudnili się też barterem. Za parę kilogramów szmat można było dostać np. garnek.
Zresztą, co tam ta moja, choćby najwcześniejsza młodość. W 1698 r. w Paryżu policja wydała rozporządzenie, które głosiło, że śmieciarzom zabrania się wałęsania przed świtem po ulicach i przedmieściach. Ów efekt policyjnej inwencji dowodzi, iż problem profesjonalnej segregacji nie jest wynalazkiem XX w., a znany był już na pewno w XVII w. Podobno pierwszym zbieranym surowcem były zużyte tkaniny i stare buty, później pojawiło się zapotrzebowanie na szkło, a w końcu na papier i karton.
Jak łatwo się domyślić, rozporządzenia nie przyjęto z aplauzem, nie mówiąc o jego respektowaniu, co w 1701 r. zmusiło właściwe władze do ponownego surowego wystąpienia, mającego owych szmaciarzy zdyscyplinować. Policja powołała się w tym przypadku na skargi składane przez właścicieli nieruchomości i lokatorów z ulicy Nueve-Saint-Martin. Dlaczego właśnie tej, a nie innej – nie wiadomo. Historia nie odnotowała, czy nowe, znacznie surowsze zarządzenie odniosło jakiś skutek. W każdym razie w 1828 r. kolejnym owocem wysiłków zmierzających do uporządkowania stanu rzeczy był obowiązek noszenia przez śmieciarzy tabliczki z nazwiskiem i rysopisem, by móc ich rozróżnić od nocnych włóczęgów, którzy usiłowali się z nimi mieszać. Na rysunkach z epoki widać portret szmaciarza: kosz na plecach, latarnia w jednej ręce, a haczyk do przeszukiwania śmieci – w drugiej. Profesja miała charakter rozwojowy. W 1832 r. zarejestrowano w Paryżu 1800 owych zbieraczy, a 50 lat później już 15000. Jak się wydało tabliczki, to i śmieciarzy można było policzyć.
Podczas epidemii cholery w 1832 r. władze, bojąc się przenoszenia zarazy, wydały zakaz wykonywania tego zawodu, na co szmaciarze odpowiedzieli krwawymi zamieszkami, co dowodzi pewnej ich organizacji, a także świadomości grupowej. Zbiory wymagały magazynowania, a także posortowania – i tu władze różnych miast wymusiły usunięcie owych „magazynów” na przedmieścia, gdzie w sposób oczywisty szmaciarze zaczęli budować prowizoryczne konstrukcje, mogące ich „urobek” pomieścić. Siłą rzeczy w każdym fachu następuje specjalizacja – także tutaj pojawiła się kategoria „mistrza szmaciarskiego”, który skupował towar od zbieraczy nieposiadających odpowiedniego zaplecza. Mistrzowie, zwani akwizytorami, stawali się prawdziwymi przedsiębiorcami, posiadającymi relatywnie wielkie hale magazynowe. Niszcząc konkurencję, zwykle wywalczali na swym terytorium monopol. O gwałtowności postępowania świadczy fakt, iż język francuski uwiecznił ich walki we frazie „Se battre comme des chiffonniers” – „bić się jak szmaciarze”.
W miarę wzrostu poziomu życia pojemnik na śmieci tracił atrakcyjną siłę bogactwa, zawód szmaciarza stawał się coraz mniej „pociągający” i zdawać by się mogło, że całkiem zaniknie. Uratowała go moda na surowce wtórne. Szmaciarza zastąpił złomiarz.
Natomiast „mistrzowie”, rozszerzając swe terytoria i zakres świadczonych usług oraz cenniki, tworzyli i tworzą nadal prawdziwe, światowe potęgi gospodarcze.
Wojciech Sz. Kaczmarek
Tytuł od redakcji