Niedawno w Poznaniu debatowano na temat możliwości i potrzeby ograniczenia wpływu działalności gospodarczej człowieka na zmiany klimatu. Konferencja ta stała się też powodem, dla którego wydawcy zaproponowali czytelnikom, niekoniecznie ściśle naukowe, pozycje dotyczące tej problematyki. Jedną z nich jest „Ekologia – stereotypy i rzeczywistość” Patrice de Plunketta. Autor jest dziennikarzem i eseistą demaskującym „despotyzm ekonomii”. Pisze on np. o wydaniu 25 października 2007 r. przez Achima Steinera, podsekretarza generalnego ONZ i dyrektora wykonawczego Programu Narodów Zjednoczonych ds. Ochrony Środowiska, raportu GEO 4 – przyszłość środowiska świata (GEO – Global Environment Outlook). Raport ten, owoc pracy 1400 naukowców, „ocenia aktualny stan atmosfery, ziemi, wody i bioróżnorodności” oraz definiuje „priorytetowe działania”. Jego celem „nie jest przedstawienie katastrofalnego scenariusza, lecz naglące wezwanie do podjęcia działań”. Raport zwraca uwagę, że kryzys ekologiczny jest zjawiskiem na skalę planetarną, a stawienie mu czoła wymaga zmiany postawy ekonomicznej. Czy to w przypadku ekologicznych zagrożeń morza, czy też „pojawienia się chorób częściowo związanych z degradacją środowiska”, żaden z głównych problemów nie ma szans „na pozytywne rozwiązanie”. Zagrożenia wynikające z globalnego ocieplenia stały się oczywiste: do lat 50. obecnego stulecia musimy „ograniczyć emisję gazów wywołujących efekt cieplarniany” – stwierdzają autorzy raportu.

Spowodowane jest to tym, że żyjemy ponad stan. Powołując się na raport dr Gro Harlem Brundtland z 1987 r., GEO 4 podkreśla związek zachodzący pomiędzy kryzysami ekologicznym, energetycznym i rozwoju. Problemy typu: zmiany klimatyczne, wymieranie gatunków, jałowienie gleby, obniżenie jakości wody pitnej, głód na świecie nie mogą być rozpatrywane w oderwaniu jeden od drugiego. Ekologia fizyczna pozostaje bowiem w ścisłym związku z ekologią ludzką.
Do 2050 r. raport ONZ przewiduje realizację różnych scenariuszy. W wersjach optymistycznych zmienia się ekonomiczna polityka państw: rządy, społeczeństwa i sektor prywatny współpracują na rzecz ochrony środowiska; w krajach bogatych następuje stabilizacja konsumpcji, a „krajom rozwijającym się przyznaje się margines swobody”, dzięki któremu podnosi się poziom życia. Sytuacja demograficzna świata stabilizuje się. Światowy kryzys się nie pogłębia. Natomiast najczarniejszy ze scenariuszy, jak podaje w swej książce Plunkett, zakłada, że rządy gubią się w pogoni za „maksymalnym wzrostem ekonomicznym”. Nie zauważają, że logika nieograniczonego zysku prowadzi do katastrofalnego stanu planety, uparcie trwają w polityce lat 90. ubiegłego wieku. W związku z tym wzrasta emisja gazów cieplarnianych, co prowadzi do jeszcze gwałtowniejszych zmian klimatycznych.
Groźba jest tym większa, że wiąże się z nią inny scenariusz: prawdopodobieństwo wyścigu do przejęcia kontroli nad ubożejącymi złożami bogactw naturalnych i możliwość konfliktów – o wodę czy ropę… Te antagonizmy zostaną przystrojone w piórka rozmaitych ideologii: walki z terroryzmem, rewolucją islamistyczną itp. (co już zaczyna się dziać).
Czy możemy zapobiec tym czarnym wizjom? Według autora – tak, pod warunkiem zaprowadzenia „fundamentalnych przemian społeczno-ekonomicznych, w tym także zmiany stylu życia”. W tym celu należałoby przezwyciężyć opór „niektórych sektorów przemysłowych” i „zadziwiającą opieszałość” rządów. In­nymi słowy: zmobilizować opinię publiczną, by wspólnie przezwyciężyć wrogość i zmowę milczenia.
Zmiany klimatyczne nie są nowością. Jako pierwszy mówił o nich mnich geolog, Antonio Stoppani, żyjący pod koniec XIX w. w Mediolanie. „Wkraczamy w epokę, jakiej nie znał świat. Przemysł i działalność człowieka zmienią klimat i sposób życia na naszej planecie” – mówił.
Jako drugi temat ten poruszył Szwed Svante August Arrhenius (1859-1927), laureat Nagrody Nobla w dziedzinie chemii. Jego zdaniem, „podwojenie stężenia dwutlenku węgla w atmosferze spowodowałoby globalne podniesienie temperatury o pięć stopni” (o 100 lat wyprzedzał współczesnych klimatologów). Dodał, że na powstawanie efektu cieplarnianego ma wpływ nieustannie wzrastający poziom zużycia (i spalania) paliw kopalnych.
Jak pisze Plunkett, Charles Keeling, geochemik i oceanograf z obserwatorium pogodowego na Hawajach, już w 1960 r. sygnalizował proces nagłego wzrostu stężenia dwutlenku węgla w atmosferze.
Jednak musiało minąć kolejne 20 lat, zanim społeczność naukowa zaczęła protestować. W 1979 r. w Genewie dwa organy Narodów Zjednoczonych: Światowa Organizacja Meteorologiczna (WMO) oraz Program Środowiska Narodów Zjednoczonych (UNEP) uruchomiły Światowy Program Klimatyczny. Potem nastał czas międzyrządowych konferencji i raportów naukowych. W 1981 r. odbyła się konferencja ONZ w sprawie energii odnawialnych, w 1984 r. ONZ postulował redukcję emisji dwutlenku siarki o 30%. W 1985 r. Światowa Konferencja Klimatyczna, zapowiadając niespotykane dotąd ocieplenie klimatu, które ma nastąpić w ciągu najbliższych 60 lat, wezwała do współpracy naukowców i polityków. W 1987 r. Gro Harlem Brundtland w swoim raporcie zgłosiła ideę „trwałego i zrównoważonego rozwoju”. Rok później, podczas Konferencji nt. Zmian Klimatu w Toronto, naukowcy zaalarmowali, że sytuacja, w jakiej aktualnie znalazła się ludzkość, jest „doświadczeniem trudnym, niekontrolowanym i globalnym”. Postulowali ograniczenie do 2005 r. emisji dwutlenku węgla o 20%.
Pięć miesięcy później, w listopadzie 1988 r., WMO i UNEP utworzyły Międzynarodowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC). Jego misją jest przede wszystkim zrozumienie reakcji klimatu, poznanie ich wpływu na środowisko naturalne, gospodarkę i społeczeństwo, proponowanie polityki mającej na celu ograniczenie emisji gazów cieplarnianych i ułatwiającej adaptację do zmian klimatycznych. IPCC nie ma być organizacją lobbującą, lecz sprzyjającą debacie i syntezie.
Wydaje się, że warto znać i zrozumieć drogę, która doprowadziła światową społeczność do stworzenia instytucji, których wytyczne są, przynajmniej werbalnie, respektowane przez większość rządów krajów rozwiniętych gospodarczo, zanim zacznie się – jak Vaclav Klaus – mówić o „zielonych okowach”, ale o tym następnym razem.
 
Marian Walny, zastępca burmistrza, Luboń