Unia ogłosiła – chcąc poważnie realizować plan redukcji gazów cieplarnianych i ochrony klimatu – iż tradycyjne, energochłonne żarówki zostaną wycofane z unijnego rynku do 2012 r. i zastąpione bardziej przyjaznymi dla środowiska świetlówkami, lampami halogenowymi oraz diodowymi.
Nasze stare żarówki kiepsko świecą, ale „dobrze” grzeją. Tylko 5% pobieranej energii zamieniają na światło, resztę (!) tracą na emisję ciepła. Komisja Europejska wskazała, że – zmieniając technologię świecenia – ograniczamy nie tylko emisję gazów cieplarnianych, ale także, znacząco, nasze wydatki. Wyliczono, że po wyeliminowaniu starych żarówek w całej UE będzie można zaoszczędzić każdego roku do 10 mld euro.
Unijny harmonogram działania jest stopniowy i przewiduje, że od września 2009 r. z handlu wycofywane będą tradycyjne żarówki o mocy 100 watów. Następnie, każdego roku, aż do 2012, eliminowane będą żarówki o coraz mniejszej mocy.
Polski resort gospodarki – w odpowiedzi na nasze zobowiązania zawarte w dyrektywie dotyczącej zwiększenia efektywności energetycznej – przystąpił do akcji edukacyjnej. Zakupił 54 tys. energooszczędnych żarówek i ogłosił podarowanie ich wszystkim gminom, na każdą z nich przypadnie więc po kilkanaście świetlówek. Akcja ma wymiar przede wszystkim promocyjny i symboliczny. Ale każdy urząd gminy, instalując te żarówki w miejscach, gdzie często używane jest światło, może znacznie zmniejszyć comiesięczne rachunki za energię.
Ma to dać przykład i zachęcić władze lokalne i mieszkańców do zainteresowania się tematem i zainwestowania w droższe od tradycyjnych przy zakupie, ale znacznie tańsze w eksploatacji żarówki energooszczędne.
Bardzo ciekawa była reakcja zarówno mediów, jak i internautów. Jak zwykle, zabrakło pochwał dla Ministerstwa Gospodarki, dominowało raczej szukanie „dziur” w tym pomyśle. Problemów z akcją Ministerstwa, o której napisała „Gazeta Wyborcza”, jest kilka. Dwa z nich są dość poważne – po pierwsze, nie wiadomo czy gminy będą chciały w akcji uczestniczyć, po drugie, nawet pracownicy resortu (oczywiście, anonimowi) przyznają, że „oszczędności” na akcji oszczędzania energii mogą być niewielkie, bo do jej kosztów trzeba jeszcze dodać dystrybucję żarówek poprzez urzędy wojewódzkie. Internauci też byli praktyczni i sceptyczni.
A ja cieszę się, że tym razem mogę bronić Ministerstwa i jego projektu. Najpierw odnośnie dość poważnych problemów, podniesionych przez „Gazetę Wyborczą”. Czy gminy będą chciały w akcji uczestniczyć? Chciałbym zobaczyć te władze gminne, które dostają coś za darmo i mówią: „nie, nas to nie interesuje, nie chcemy zmniejszać wydatków”. Dlatego sądzę, że będą uczestniczyć! Choć oszczędności w kilkumilionowym budżecie małej gminy (po zamianie kilkunastu żarówek), oczywiście, nie będą oszałamiające.
Ale resort swą akcją promuje i zachęca do oszczędzania. Można łatwo policzyć, że jeśli gmina zdecyduje się zainwestować w nowe żarówki w całym urzędzie, a także podległych jej szkołach, przedszkolach, ośrodkach kultury, pomocy społecznej, zdrowia itd., wówczas pięciokrotne (!) zmniejszenie dotychczasowych kosztów to już całkiem spore sumy. Gmina może mieć pieniądze na inne cele, a my wszyscy mniej zanieczyszczeń w atmosferze i większe szanse ratowania klimatu.
Jeśli takie działania pomnożymy przez blisko 2,5 tys. gmin, może zaczniemy spokojniej myśleć o wywiązaniu się z unijnego zobowiązania Polski do zwiększenia efektywności energetycznej o 20% do 2020 r.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt – projektowi patronuje wicepremier Waldemar Pawlak. Od dobrych trzech lat Zieloni i ich przewodniczący – Dariusz Szwed – przy różnych okazjach wyliczają, jakie mogą być oszczędności z miliona energooszczędnych żarówek. Zamiast inwestować w elektrownie jądrowe, za jedną setną kosztów takiej budowy można łatwo „wyprodukować” – czyli oszczędzić megawaty, środowisko i pieniądze, świecąc taniej i efektywniej. Cieszy, że część tych postulatów znalazła mocnego promotora.
Uważam działania Ministerstwa Gospodarki za dobry pomysł, służący Polsce i Polakom, mimo że jego krytyczne oceny zostały w pewnej mierze spowodowane błędami resortu. To jest typowa akcja edukacyjna. Jej public relations musi być dobrze przygotowane, a najwyraźniej nie było. Na zarzuty trzeba umieć profesjonalnie odpowiedzieć, nawet na „chytre” uwagi typu: „z każdej gminy będzie musiał do nas przyjechać wydelegowany człowiek, by odebrać dokładnie jeden plakat i kilkanaście świetlówek (z Urzędu Wojewódzkiego)”. Wiadomo bowiem, że urzędnicy gminni regularnie kursują w różnych sprawach do stolic województw i mogą zabrać świetlówki przy okazji.
Sceptycznym dziennikarzom i internautom należy też zwrócić uwagę, iż jest to jeden z nielicznych przykładów, gdy resort odpowiedzialny za dane prawo sam promuje jego wdrożenie. Jestem przekonany, że Ministerstwo Gospodarki samo dało przykład i już zastosowało te żarówki u siebie, a teraz rozszerza i promuje sprawę „na dole”.
Jesteśmy trochę bardziej w Europie. To, co powyżej chwalę, widziałem prawie 20 lat temu w Niemczech i Szwecji, gdy wprowadzano stosowanie papieru z recyklingu w urzędach centralnych i innych (w Polsce ten obowiązek nie istnieje i do dziś nasze papiernie nie robią papieru w 100% z makulatury, bo się nie opłaca – i sprowadzamy go z Niemiec), segregację odpadów w biurach itp.
Tam już od dawna wiedzą, że „przykład idzie z góry”.
Rodacy – więcej wiary, rząd i politycy też czasem robią dobre rzeczy!
Radosław Gawlik,
Zieloni 2004