Wszelkie relacje społeczne, w które wchodzimy jako obywatele, opierają się na zaufaniu do władzy, instytucji publicznych, usługodawców, producentów, wreszcie osób. Zazwyczaj nie zastanawiamy się nad tym, gdy kupujemy żywność albo medykamenty, idziemy do lekarza, posyłamy dziecko do przedszkola lub szkoły. W każdej z tych sytuacji wchodzimy w relacje ze sprzedawcą, lekarzem, wychowawcą czy nauczycielem, których podstawą jest właśnie zaufanie, dające nam poczucie bezpieczeństwa. Nikt nie poddałby się dobrowolnie operacji chirurgicznej, dla przeprowadzenia której konieczne jest znieczulenie ogólne (czyli narkoza), gdyby nie był pewien, że stan ten będzie odwracalny i – przebywając w nim – nie zostanie skrzywdzony. Oczywiście, każdy z nas ma jednocześnie świadomość możliwości popełnienia przez człowieka błędu, ale jego margines przyjmuje za znikomy.
Jako obywatele wybieramy także władzę publiczną na poziomie zarówno krajowym, jak i regionalnym czy lokalnym. W tym wypadku, podejmując decyzję o uczestniczeniu w wyborach, mamy na ogół świadomość wszelkich ograniczeń, w jakich będą funkcjonować wybrani przez nas radni (gminni, powiatowi, wojewódzcy), posłowie, wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast – ze względu na różne postawy polityczne, reprezentowane w organach władz zarówno stanowiących, jak i wykonawczych. Ludzi, których wybieramy, bardzo często znamy osobiście, a jeśli nie, to identyfikujemy ich z wizerunkiem opcji politycznej, jaką reprezentują. Niestety, z wizerunkiem – rzadziej z programem wyborczym, bowiem albo go brakuje, albo nie przenika on do opinii publicznej poprzez medialny szum informacyjny.
Na poziomie lokalnym przedstawiciele władzy publicznej na ogół ukazują siebie takimi jak znakomita większość społeczeństwa, zwłaszcza tego, które podejmuje decyzje o wyborze. Często więc mamy do czynienia z osobami przyznającymi się do któregoś z wyznań chrześcijańskich, współpracujących z lokalnymi przedstawicielami Kościoła i zapraszających ich na gminne święta oraz uczestniczących w uroczystościach kościelnych. Dalej, uznających chrześcijański system wartości, a w jego ramach – kluczową dla społeczeństwa – rolę rodziny, wartość życia itd.
Oczywiście, już tutaj rozmijają się deklaratywne wartości i rzeczywistość, bowiem często nasi przedstawiciele zabiegają wyłącznie o względy tych, którzy na nich głosują, zapominając o tym, że reprezentują wszystkich mieszkańców gminy, powiatu itp. Zabiegi te powodują także podejmowanie decyzji, które będzie można w przyszłości zdyskontować, choć – z punktu widzenia racjonalności – mogą zostać podważone. Inną, często obserwowaną postawą, jest zachowawczość. Wszystkie te i inne postawy wynikają jednak z powszechnych ludzkich słabości i w żaden sposób nie podważają fundamentów.
Tymczasem te same osoby, trafiając do Sejmu (coraz większa liczba posłów ma samorządowy „rodowód”), zazwyczaj albo zmieniają system reprezentowanych dotąd wartości, albo nie dość jednoznacznie się za nim opowiadają. Dlaczego tak się dzieje? Czy to hipokryzja? Myślę, że nie ona ma decydujące znaczenie. W Sejmie posłowie są daleko od swoich wyborców i bardziej ulegają wpływom tych, którzy poprzez nich załatwiają swoje (np. korporacyjne) interesy, gwarantując wysokie apanaże niezależnie od miejsca, w którym znajdą się po upływie kadencji. Także w tym wypadku można by nawiązać do ludzkich słabości. Problem tylko w tym, że interesy mających tam wpływy nie są interesami obywateli, często nawet narodu, a odniesienie do wartości raczej wywołuje uśmiech politowania.
Dalekie od reprezentowania jakiegokolwiek systemu wartości są także media, nie wyłączając znacznej części publicznych. W rezultacie do społeczeństwa nie docierają informacje, tylko „papka”, przygotowana na potrzeby najmniej wybrednych gustów. Myślę, że nie tylko ja oceniam tę sytuację jako uwłaczającą ludzkiej godności.
W efekcie w mediach słyszymy o wartościach europejskich zamiast chrześcijańskich, bowiem dopuszczone do wypowiedzi osoby uciekają od tych ostatnich jak diabeł od święconej wody. Dowiadujemy się, że wykreślamy (lub do tego zmierzamy) z preambuł dokumentów konstytucyjnych wszelkie konotacje z chrześcijańską przeszłością, nie wspominając o teraźniejszości. Usiłują nam wmówić, że prawa człowieka to osiągnięcie ONZ po drugiej wojnie światowej, a przecież najpierw był radykalizm ewangeliczny pierwszych chrześcijan i blisko dwa tysiące lat historii, a dopiero potem, po tragicznych doświadczeniach wojennych, spisano to, co dla wielu było oczywiste, bez odniesienia się do faktycznego sprawcy ich zaistnienia w ludzkiej świadomości, czyli do Boga.
Z jednej strony, stanowione prawo zobowiązuje władze publiczne do stworzenia niepełnosprawnym takich samych możliwości funkcjonowania, jakie posiadają osoby zdrowe, co jest godne najwyższego uznania, z drugiej jednak dopuszcza odebranie życia jeszcze nienarodzonym, a w niektórych krajach – także odebranie komuś życia na jego życzenie czy – w określonych sytuacjach – eutanazję. Poszukiwanie możliwości posiadania dziecka prowadzi do korzystania z technik, które budzą co najmniej wątpliwości, a niektóre sprzeciw. Dodatkowo rozwój technik zapobiegających powstaniu człowieka w organizmie matki, w połączeniu z lansowanym stylem życia, doprowadził do zmniejszenia liczby zarówno mieszkańców Polski, jak i innych Europejczyków. Nie drążąc tematu dalej, nie sposób nie zauważyć, że życie straciło walor świętości. Człowiek przyznał sobie prawo do decydowania o tym, kto i kiedy ma być do niego powołany i czy ma przy nim pozostać. Nawet pozostawiając na boku problem przejmowania przez niego funkcji dotąd zastrzeżonych dla Stwórcy, należy zauważyć odejście od zapisów przytoczonej wyżej Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka.
Jeśli spojrzeć na problem rodziny, sytuację mamy podobną. Straciła walor świętości jako budowana na związku kobiety i mężczyzny w sytuacji równouprawnienia ze związkami osób tej samej płci.
System demokratyczny od dłuższego już czasu stopniowo odchodzi od fundamentu, jakim był chrześcijański system wartości, w kierunku demokracji rozumianej jako technika podejmowania decyzji przez nie zawsze demokratycznie wybrane gremia. Tymczasem darzony przez naród polski taką estymą papież Jan Paweł II już w encyklice „Centesimus annus” pisał: „Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo przemienia się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”. Niestety, były to słowa prorocze. W tym kierunku zmierzamy. Nie o takim systemie marzyłem, uczestnicząc w ruchu solidarnościowym w roku 1980 i później, likwidując w 1990 r. własną firmę, by podjąć pracę w samorządzie.
 
Marian Walny
zastępca burmistrza, Luboń