Dziewiąty marca 2012 roku przejdzie do historii jako znacząca data dla unijnej polityki klimatycznej. W tym dniu po raz drugi – pierwszy raz 21 czerwca 2011 r. – Polska nie zgodziła się na przyjęcie konkluzji Rady Unii Europejskiej w sprawie „Planu działania prowadzącego do przejścia na konkurencyjną gospodarkę niskoemisyjną do 2050 roku”. Tym razem nasz kraj nie był osamotniony. Podczas długiej dyskusji nad projektem konkluzji w trakcie zebrania Rady UE ds. Środowiska obok Polski kilka innych krajów zgłaszało poważne zastrzeżenia do tego dokumentu. To, że ostatecznie tylko Polska zgłosiła weto, niejako wynika z samej procedury. Przy wymaganej jednomyślności przyjmowania konkluzji sprzeciw jednego kraju wystarcza. Pozostałe państwa, dla których projekt konkluzji był nie do przyjęcia, są szczęśliwe, że ktoś je wyręczył i nie muszą same nadstawiać karku.
Robimy wrażenie
Trzeba podkreślić, że konsekwentne, dwukrotne nieugięte stanowisko Polski robi wrażenie. Z reguły kraje, które są przeciwne pewnym rozwiązaniom, będąc w znaczącej mniejszości, na kolejnych etapach procesu negocjacji ustępują. Oczywiście ta zmiana stanowiska to w większości przypadków wynik aktywnego działania Komisji Europejskiej i prezydencji. I nie chodzi tu o merytoryczne przekonywanie, ale raczej o nastawione na skuteczność argumenty… Niestety, Komisja jest wyposażona w liczne narzędzia oddziaływania na kraje członkowskie. Niby wszystko wynika z procedur, ale czasem można coś uzyskać za wycofanie sprzeciwu, a generalnie lepiej nie narażać się Komisji Europejskiej. Jestem prawie pewien, że KE, szczególnie przy pierwszym wecie, była przekonana, że Polska w końcu ulegnie. Wśród urzędników unijnych i ogólnie w środowisku brukselskim funkcjonuje niepisane prawo, dotyczące tego, co wypada robić, a czego nie. Okazuje się, że ten swoisty kodeks postępowania nie ma żadnego związku z meritum danej sprawy. Bardzo często spotykam się z argumentacją, że tego nie wolno powiedzieć, że tego nikt nie będzie chciał słuchać, gdyż zostanie to źle przyjęte, co może mieć poważne implikacje polityczne. Tego typu zwyczaje ugruntowały się, ponieważ nikt nie decyduje się postępować wbrew tym zasadom.
Świetnym przykładem tego typu zachowań był moment zgłaszania naszego pierwszego weta w czerwcu 2011 r. Zaraz po zawetowaniu konkluzji jeden z obecnych na Radzie ministrów ostro potępił zachowanie Polski, wskazując, że jest ono nieodpowiedzialne i będzie miało daleko idące konsekwencje w czasie rozpoczynającej się za dziesięć dni polskiej prezydencji w Radzie UE. Okazało się, że nic takiego nie miało miejsca. Fakt naszego weta w żadnym stopniu nie miał negatywnego wpływu na przebieg polskiej prezydencji. Wręcz przeciwnie, wzrósł nasz prestiż i w wielu sytuacjach można było zauważyć szacunek innych krajów członkowskich a nawet Komisji Europejskiej dla naszego twardego stanowiska.
Drugie weto także wzmocniło Polskę. Nie tylko sygnalizując konieczność liczenia się z nami jako dużym krajem unijnym, który z uwagi na historyczne uwarunkowania związane z węglem musiałby ponieść największe koszty proponowanego przez Komisję Europejską przejścia na gospodarkę niskoemisyjnej. Polska udowodniła, że jest państwem, które podjęło wysiłek zwrócenia uwagi na konieczność zachowania konkurencyjności gospodarki europejskiej, w tym przemysłu, przy określaniu nowych, niezwykle ambitnych celów, dotyczących ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. Ta aktywność Polski jest coraz bardziej postrzegana jako obrona interesu Unii Europejskiej, a nie tylko swojego własnego podwórka. Coraz częściej mówi się o tym, że to, co czyni Polska, leży w interesie Unii i wymaga poparcia. Oczywiście większość nadal wytyka nas jako kraj, który blokuje zasadnicze dla naszej planety działania w ramach ochrony klimatu. Wskazując na początku artykułu, że data naszego drugiego weta to historyczny dzień dla unijnej polityki klimatycznej, chciałem bardzo mocno podkreślić, że w ortodoksyjne podejście do zagadnień klimatycznych zostało zachwiane. Dlatego należy budować coraz większe poparcie dla działań Polski.
Odwrotny skutek
To, co może całkowicie zmienić unijne podejście do spraw ochrony klimatu, związane jest z globalnym skutkiem jednostronnych działań UE w tym zakresie. Takie zobowiązania mogą spowodować globalny wzrost poziomu emisji zamiast jego obniżenia, przede wszystkim na skutek zjawiska ucieczki emisji i wzrostu importu towarów z krajów trzecich, w których produkuje się z wykorzystaniem technologii o większej emisyjności, głównie z uwagi na brak w tych państwach porównywalnych z unijnymi regulacji w zakresie zmian klimatu.
Już dzisiaj redukcja emisji z terytorium niektórych krajów UE wywołuje wzrost emisji globalnej. Oznacza to, że efekt obecnych, a szczególnie planowanych działań Unii Europejskiej w obszarze ochrony klimatu w skali globalnej jest odwrotny od zamierzonego, a więc okazuje się działaniem przeciwko ochronie środowiska. Komisja Europejska unika dyskusji na ten temat, mając świadomość, że jej wynik może skutkować koniecznością zasadniczej rewizji polityki klimatycznej Wspólnoty.
Ta sytuacja pokazuje jak głęboka jest hipokryzja Komisji Europejskiej. Woli niesłusznie oskarżać Polskę o hamowanie rzekomo niezbędnych działań dla zachowania Ziemi dla przyszłych pokoleń, zamiast przyznać się do błędu i zmienić politykę klimatyczną. Do zaistniałej sytuacji bardzo dobrze pasuje lapidarne określenie „Król jest nagi”.
Zbigniew Kamieński, zastępca dyrektora, Departament Innowacji i Przemysłu, Ministerstwo Gospodarki
Tytuł i śródtytuły od redakcji
Komentarze (0)