Czy faktycznie mieliśmy do czynienia z katastrofą ekologiczną? Czy pana zdaniem to określenie jest zbyt daleko idące?
Awaria spowodowała lokalne zanieczyszczenie wód Wisły. Określanie tego mianem katastrofy ekologicznej jest wyolbrzymieniem problemu. Katastrofą mogli byśmy ją nazwać, gdyby miesiącami te ścieki leciały do rzeki. Chociaż przed 2012 r. leciały cały czas i nikt nie mówił o katastrofie. Tym bardziej, że w ściekach tych dominują głównie zanieczyszczenia, które przyroda potrafi zneutralizować.
Jedynie zanieczyszczenia stałe, których tak naprawdę nie powinno być w ściekach (patyczki do uszu, pampersy, podpaski i inne) oraz środki chemiczne stosowane do czyszczenia stanowią zagrożenie. Tak naprawdę nasza codzienna działalność zanieczyszcza rzeki w większym stopniu niż warszawska awaria.
W takim razie nie dotknęła nas katastrofa, ale jednak jakieś zachwianie równowagi ekologicznej miało miejsce. Jakie elementy środowiska najbardziej ucierpiały w związku ze zrzutem nieoczyszczonych ścieków do rzeki?
Najbardziej ucierpiało najbliższe otoczenie zrzutu oraz odcinek rzeki na kilku kilometrach poniżej. Przyczyn jest kilka. Po pierwsze materia biologiczna w ściekach potrzebuje tlenu do rozkładu, więc mogły powstać lokalne deficyty. Ale brak doniesień o martwych rybach świadczy o tym, że nie były to duże i rozległe deficyty, które w rzekach powstają bardzo rzadko.
Po drugie środki chemiczne, o których już wspomniałem. Ich największe stężenia były w pobliżu zrzutu, więc wszystkie organizmy mogły być narażone na toksyczne dawki. Najtrudniej miały za pewne roślinny wodne oraz organizmy, które nie mogły szybko uciec jak bezkręgowce żyjące przy dnie.
I na koniec też wspomniane zanieczyszczenia patyczkami i innymi sztucznymi materiałami, których nie powinno tam w ogóle być. One mogą wędrować z rzeką wiele kilometrów. Prawdopodobnie większość zatrzyma się w zbiorniku Włocławskim. Stanowią one zagrożenie dla ryb, jeśli połkną mniejsze fragmenty, a ich wieloletni rozkład spowoduje, że będą ciągłym zagrożeniem dla miejsca, do którego dotrą.
Mówi pan o niekorzystnym wpływie zanieczyszczeń stałych. W takim razie czy wprowadzone rozwiązania mające minimalizować negatywny wpływ zrzutu ścieków na środowisko, czyli ozonowanie, a następnie czyszczenie mechaniczne, poprawiły sytuację?
Wszystkie zastosowane metody powinny ograniczyć poziom zanieczyszczenia. Ozonowanie neutralizuje bakterie w ściekach, przy okazji wspomagając w pewnym stopniu procesy samooczyszczania. A mechaniczne czyszczenie ogranicza ilość śmieci, które nie powinny znaleźć się w ściekach.
Powtarzam to jak mantrę, bo brakuje nam świadomości, że do toalety trafiać powinien tylko papier. Wszystkie pozostałe materiały w normalnych warunkach (bez awarii) przyczyniają się do zapychania kanalizacji i mogą doprowadzić do awarii, a w ostateczności trafiają do oczyszczalni, utrudniając jej efektywną pracę. Swoją nieodpowiedzialnością zwiększamy ryzyko częstszego i ciągłego zanieczyszczania naszych rzek i jezior.
Całą rozmowę z Sebastianem Szklarkiem, można znaleźć w najnowszym wydaniu miesięcznika „Wodociągi-Kanalizacja”.
energetyk
Komentarz #26583 dodany 2019-10-14 14:25:49
Ekspert pisze o faktach i mitach, a faktycznie mydli oczy patyczkami do uszu. Faktem jest olbrzymi niekontrolowany zrzut surowych ścieków do Wisły i jest to na pewno przesłanka do zaliczenia tej awarii do katastrofy ekologicznej, ciągle mamy zagrożenie do dalszego zrzutu, jakoś nie wierzę w usunięcie awarii w okresie dwóch miesięcy według deklaracji Ratusza, pytanie czy Prezydent Trzaskowski poda się do dymisji jeśli deklarowanego terminu nie dotrzyma. Równie poważny problem to zagospodarowanie osadów a tu to prawdziwa hekatomba, osady są kierowane do odzysku rolniczego bez wymaganych badań, dotrzymania wymaganych procedur, osady magazynowane są w lagunach na powierzchni ziemi, gdzie są służby IOŚ, Sanepid, Marszałek, z punku powinny być cofnięte decyzje i zamknięta dalsza działalność, gdzie są ekolodzy, zieloni, zasłona milczenia zadziałała.