Dyskusja o zielonych ścianach powraca każdego roku wraz z rozpoczęciem sezonu wegetacyjnego. Od kilku lat trwa ożywiona rozmowa, czy są one potrzebne w aglomeracjach miejskich, czy może niszczą budynki? Okres ostatnich 10 lat pokazał, że nierzadko klasyfikowano zielone ściany w kategorii greenwashingu. Nie należy jednak zapominać, że ekokłamstwem nie są idee zazieleniania przestrzeni zurbanizowanych, ale sposoby ich realizacji oraz strategie marketingowe, które towarzyszyły tym realizacjom.

Zielone ściany w przestrzeniach miejskich istniały od zawsze, od samego początku historii miast. Wtedy nie były nazywane pojęciem, którym posługujemy się dzisiaj. Stanowiły samoistne, spontaniczne układy, tworzone bez udziału człowieka. Dane pnącze, będące częścią natury, wyrastało obok budynku lub jakiejkolwiek podpory i zaczynało gospodarować tą przestrzenią. Siewki, sadzonki, nasiona roślin tworzących zielone ściany nieświadomie przenosili ludzie lub zwierzęta. Zdarzało się równie, że stanowiły pozostałość po przekształcanych przestrzeniach naturalnych. W innych sytuacjach zarastały ruiny, zaniedbane budynki. Zainteresowanie tego rodzaju kompozycjami wzrosło w XVI w. wraz z rozkwitem ogrodnictwa roślinami ozdobnymi. Główną funkcją był ich walor estetyczny. Warto dodać, że już w tamtych wiekach zaczęto zwracać uwagę na fakt zatrzymywania przez zielone ściany kurzu nawiewanego pr...